Somerset  1990 - 1992

Niestety pamiec zawodzi i coraz trudniej jest wspominac czasy ktore sa coraz blizej "konca". Na szczescie mam tasmy video jakie nagrywalem czesto zameczajac Jul swoim ciaglym stawaniem i filmowaniem zeby pozniej sie przekonac ze to jest "chala" bo mozna miec duzo lepsze nagrania z zawodowo zrobionych tasm, niz moje. Co innego jak w gre wchodzilismy sami, bo to juz trzeba zostawic wlasnej "produkcji"

Ogladajac stare tasmy widac jak technika posunela sie do przodu i jak obecnie robione nagrania sa duzo lepsze. Niestety, a moze chwala Bogu robie ich coraz mniej bo nie mam tyle okazji jak w poprzednich latach. Chcialem nagrac swoje wspomnienia na video mowiac do kamery. Myslalem ze bede mogl mowic "z glowy" i wszystko pojdzie lekko. Okazalo sie ze to jest tylko teoria bo w praktyce to wszystko nie jest takie proste i mowienie bez notatek daleko mnie nie zaprowadzi. Zaczalem robic notatki i potem z notatek tez to nie szlo tak latwo. Na pewien czas wspomnienia poszly do szuflady, dopoki Ewa nie odstapila nam swoj komputer i zrobila nam krotki instruktarz - od tej chwili nazywamy ja "instruktor".

Wrocmy do chronologii z ktorej jest tak latwo zboczyc. W koncu stycznia firma urzadzila w Hilton Head konferencje naszego dzialu sprzedazy. Wydali kupe forsy, choc to bylo po sezonie i dostali po przystepnych cenach. Tradycyjnie lokowali wszystkich po dwoch w pokoju. Ivan nigdy nie chcial z nikim spac, ja tez nie mialem wielkiej ochoty, wiec wzielismy dwa pokoje i zaplacilismy po polowie za oddzielny pokoj, tak zeby byl wilk syty i owca cala.

W przeddzien odlotu na konferencje wysiadl mi samochod na parkingu firmy. Poniewaz byl jeszcze na gwarancji, wiec poprosilem Adele zeby zadzwonila do przedstawicielstwa zeby zabrali samochod i naprawili i ze go odbiore jak wroce.  Nastepnego dnia przyjechal samochod ktory zabral mnie na lotnisko. Polecielismy najpierw do Atlanty a tam przesiedlismy sie na samolot do Savanah skad samochodem zawiezli nas do Hilton Head. Zamieszkalismy w ladnym hotelu wakacyjnym w ktorym bylo pusto ze wzgledu na pore roku, ale byl otwarty bo takich jak my w tym okresie bylo zawsze sporo. Bylo chlodno i slonce pokazywalo sie tylko od czasu do czasu, ale w przerwach pomiedzy obradami siedzilismy na lezakach obok basenu zeby sie zagrzac, albo chodzilismy na spacery po plazy. Ktoregos dnia wzialem firmowy woz dostawczy i z Ivan'em i chyba jeszcze z ktoryms z kolegow pojechalismy zwiedzac wyspe. Pojechalismy na Plantacje ktora byla zamieniona w luksusowa dzielnice mieszkaniowa gdzie troche emerytow mieszkalo stale korzystajac z lagodnego klimatu i dobrych pol golfowych jakich bylo kilka na wyspie.

Same obrady musze powiedziec byly nudne i nic nowego nie wnoszace. Pozatem ich tematem byl krajowy rynek. Mielismy tez specjalnego fachowca od "pobudzania do pracy" ktory mial dlugi wyklad ktorego nie sluchalem bo moim zdaniem gadal banialuki. Bedac ze starej generacji ktora wiedziala ze trzeba sie przylozyc jak sie chce zarobic nie potrzebowalem tej gadki. Ale nasz "generalny" i pewnie szef sprzedazy uwazali ze to zrobi dobre wrazenie. Potem byla sesja kiedy sie chwalili swoimi osiagnieciami. Mialem zal, ze mimo moich sukcesow w poprzednim roku i uratowania firmy przynajmniej od powaznych strat zostalem zignorowany. Podczas pozegnalnej kolacji powiedzialem Davidowi pare slow na ten temat w dosc zlosliwej formie. Mial glupia mine, zaprosil mnie na drinka i sie tlumaczyl ze on z tym nic niema wspolnego. Powiedzialem mu ze podobnie tlumaczyll sie niemieccy zbrodniarze wojenni, ale ich i tak powiesili. Nie uznal moich uwag za dobry dowcip, ale sie tym nie przejmowalem. Widzialem jak potem objezdzal "generalnego", ktory zreszta, tak samo jak szef sprzedazy po zainkasowaniu prowizji za moj kontrakt "splyneli" nie zalowani przez nikogo.
 
Na wiosne polecialem do Warszawy. Zaczynaly sie nowe sprawy ze spolka i ze sprzedaza dodatkowych fermentorow za ktore Mirek wzial sie bardzo dzielnie. Nie pamietam dokladnie kiedy Ministerswo sie rozlecialo i Mirek zalozyl firme panstwowa ktorej zadaniem bylo zajecie sie Biotechnologia. Zostal jej szefem i musial sie wyprowadzic z Ministerswa. Pierwsza jego siedziba mialo byc wspolne biuro na ktore wynajal dom, juz nie bardzo pamietam gdzie ale wiem ze nie bylo daleko do lotniska. Na parterze byly jego biura a reszte domu zajmowala spolka. Mial tam byc nawet pokoj dla mnie zebym nie musial wydawac forsy na hotele. Warunki tam byly dosc spartanskie, wiec to nie doszlo do skutku. Zaczalem wynajmowac mieszkanie u milej Pani ktora widywalem dwa razy: raz jak mi oddawala klucze i drugi raz jak jej oddawalem klucze. Chyba placilem z gory, ale nie jestem pewien. Mieszkanie bylo calkiem komfortowe, w dobrym punkcie nie daleko centrum. Poczatkowo bylem "wozony" i zawsze musialem czekac na sluzbowy samochod. Wiem ze tym nie bylem zachwycony, ale samochod byl jeden, chetnych sporo.

Zaprosilem do Warszawy Wiktora z synem zeby sie zobaczyc po osmiu latach. Wynajalem im mieszkanie dosc niedaleko tak zeby mieli swobode. Sporo czasu spedzilismy na rozmowach i wspominaniach. Zawiozlem ich do Leszkow zeby zobaczyli jak prawdziwi Polacy zyja. Leszek mial sliczne zbiory antykow ktore na zachodzie by byly warte napewno kilka milionow dolarow. Mial tez sporo naszych rzeczy kupionych za bezcen od Mamy ktora nie znala ani cen ani my nie mielismy mozliwosci ich zabrania ze wzgledu na obowiazujace przepisy i trudnosci w ich "przeszmuglowaniu". Filip, syn Wiktora mowil biegle po angielsku, wiec nie mial trudnosci w konwersacji. Leszek troche mowil po rosyjsku - raz nawet spotkalismy sie w Moskwie i poszlismy na obiad, ale nie chcial isc do restauracji walutowej i musze powiedziec ze wszystkiego sie bal - bo tlumaczyl rosyjskie ksiazki na jezyk polski. Pozatem mial te postawe i zachowanie sie przedwojennego "polskiego pana". Byl bardzo snobistycznie nastawiony do rzeczywistosci co nakoniec po zmianach 1989 roku mogl pokazac.

Pokazalem im Warszawe a pozniej Zygmunt czy Waldek sie nimi zajeli, bo mialem jakies inne sprawy do zalatwienia. Pamietam ze na pozegnalny obiad w Victorii zaprosilem kilka osob, miedzy innymi Stasia - mego ksiedza ktory byl ich ciekaw.

W drodze powrotnej wstapilem do Ewy ktora konczyla studia i powoli zabierala sie do wejscia "w zycie" i smutno jej bylo skonczyc ze studenckim zyciem. Jak sie pozniej okazalo wrocila do niego na rok 7 lat pozniej.

Poniewaz "pierestrojka" juz dzialala na dobre wiec Wiktor mial mozliwosci wyjazdu do Stanow. Zalatwilem z Ezra ktory go lubil i docenial jego pomoc w przeszlosci ze pozna jesienia przyjedzie do nas na 3 miesiace na " szkolenie na nowej generacji fermentorow". Pozatem Mirek mial pomysl zeby z nim sie dogadac w sprawie produkcji interferonu w Polsce. Mial w kraju sporo wyposazenia w ktorym  mogli produkowac jego duze ilosci. Byla sprawa "dogadania sie" co juz im pozostawilem sam sie w to nie mieszajac. Mialem dosyc swoich problemow wlacznie z nowa spolka ktora nie szla tak jak bym chcial i co najwazniejsze nie widzialem zadnych wynikow o ktore bylem "lekko cisniety". Opowiadania i tlumnaczenia nie mialy duzej wartosci w firmie ktora mimo wszystko wlozyla w spolke sporo forsy i chciala widziec ze one pracuja a nie sa tylko wydawane.

W Moskwie byla w czerwcu wystawa "Ochrona Zdrowia" na ktorej nasz agent wystawial kilka naszych aparatow. Wize dostalem i polecialem. Tym razem odbylo sie to bez zadnych trudnosci i bez odsylania mnie. Mowiac szczerze to wszystko bylo mi juz obojetne. Mialem niedlugo isc na emeryture i  wiedzialem ze agent nie 1wiele wklada wysilku w marketing naszych aparatow, ale z pieniedzmi bylo bardzo krucho, wiec nie bylo wiekszych szans. Bylem ciekaw jak Moskwa wyglada po pierstrojce i chcialem zobaczyc moich starych klientow i znajomych. Mialem mieszkac w Hotelu Minsk, gdzie dawniej nas nie posylali, ale na te kilka dni to nie byla wielka roznica, pozatem to bylo w centrum, tak ze mozna bylo pojsc spacerkiem na Plac Czerwony i odwiedzic stare katy.

Okazalo sie ze na pierwsza noc bede musial spedzic w Inturiscie i nastepnego dnia sie przeniesc do Minska. Zaraz po przjezdzie zadzwonilem do Wiktora ktory poszedl ze mna na obiad, zaoipatrzyl w gotowke na wszelki wypadek zebym nie musial wymieniac po smiesznym oficjalnym kursie.

Nastepnego dnia przenioslem sie do Minska - Wiktor mnie przewiozl zeby nie tracic czasu. Pojechalismy na wystawe ktora byla bardzo skromna i widac bylo wyraznie ze nie jestesmy naszego agenta powaznym klientem. Obok bylo stoisko firmy ktora sprzedawala sztuczne kolana i biodra i caly czas pokazywala jak sie odbywa ta krwawa operacja, co nie bylo zachecajace. Zaczeli przychodzic starzy znajomi. Bylo sporo usciskow, wspomnien i sentymentu.

Pierwszego ranka w Hotelu Minsk zorientowalem sie ze w poprzednim hotelu zapomnaielm moj pedzel do golenia. Poniewaz to byl moj ukochany pedzel a jego blizniaka zapomnialem wiele lat wczesniej w Duesseldorf'ie, wiec jak Wiktor przyjechal po mnie zeby mnie zabrac na wystawe, poprosilem zeby mnie zawiozl spowrotem do Hotelu Intutrist zeby zobaczyc czy moge odebrac moj ukochany pedzel do golenia. Pojechalem na pietro gdzie mieszkalem i zaczalem szukac pokojowej. Juz nie bylo dawnych duzyrnych ktore pilnowaly pietra i gosci. Nigdzie jej nie bylo, wiec wszedlem w korytarz ktory wygladal ze jest dla obslugi i pierwsze drzwi jakie sie daly otworzyc prowadzily do pokoju gdzie bylo pelno magnetofonow i kilku facetow je obslugujacych. Jak mnie zobaczyli to sie zdziwli i jeden wyszedl zeby sie dowiedziec co chce zamykajac za soba drzwi. Kiedy wyjasnilem powod mojej wizyty, zaraz poszukal pokojowej ktora oddala mi moj pedzel. Tak skonczyla sie moja "pedzlowa historia" dzieki ktorej sie dowiedzialem ze czasy sie jeszcze nie zmienily.

Przylecial tez do Moskwy kolega ktory zostal nowym szefem sprzedazy, ale widywalismy sie tylko przelotnie na stoisku i kazdy z nas chodzil swoimi drogami. On znal moje powiazania i mial nadzieje ze moje stare stosunki moze przyniosa owoce. Ale niestety "z proznego i Salomon nie naleje". Nie mniej zeby sie utrzymac na rynku ktory moze w przyszlosci sie ruszy, zawsze powinno sie miec dobre powiazania "na wszelki wypadek". Po kilku mile spedzonych dniach,  zobaczylem na wlasne oczy jak wyglada nowa rzeczywistosc. Za wyjatkiem tego co na rynku lub w "budkach" niczego niema za wyjatkiem w prywatnych sklepach i supermarketach za obca walute.

W Polsce, musze przyznac ze odetchnalem. To byl inny swiat. Nawet za czasu PRL mimo sowieckiej hegemonii, zawsze mozna bylo wiele "zorganizowac.   Odwiedzilismy sporo klientow i tu musze przyznac Mirek mial sukcesy i niedlugo zaczely sie pojawiac zamowienia. To mi troche ulzylo.

Od Leszkow dowiedzialem sie, a oni chyba od swoich partnerow brydzowych, rowniez lwowiakow ze w Czestochowie jest jeden z Braci Szkolnych ktory uczyl jeszcze we Lwowie. Okazalo sie ze nim byl Brat Bonawentura ktory uczyl mnie religii w pierwszej klasie. Dostalem namiar i umowilem sie ze przyjade go odwiedzic. Poprosilem Wiktora zeby ze mna  pojechal, bo chcialem zeby te okazje sfilmowac. Rano wyjechalismy i w poludnie bylismy na miejscu mile przyjeci prze Brata Bonawenture i jego wspoltowarzysza, ktory byl mi nie znany. Brat Bonawentura mnie nie pamietal, wiec musialem mu przypomniec szczegoly naszego poznania sie. Na koniec pokazalem wspolna fotografie z maja 1935 roku. Lody zostaly przelamane i po wspolnej kawie z ciastkiem wrocilismy do Warszawy.

Pojechalem z dyrektorem spolki do Czechoslowacji i na Wegry starajac sie wprowadzic tam spolke. Na Wegrzech udalo nam sie sprzedac fermentor z oferta "zalacznikow" platnych w Stanach, co mozna bylo zalatwic jak interes szedl przez spolke. Oferty serwisu z Polski zostaly tylko na papierze.

Odlatujac z Budapesztu gdzie sie rozstalismy, zostalem odwieziony na nowe miedzynarodowe lotnisko, spodziewajac sie ze z niego odlatuja samoloty miedzynarodowe. Okazalo sie ze bylem w bledzie bo bylo otwarte i zamkniete i znowu trzeba bylo odlatywac ze starego lotniska. Nie bylo zadnych taksowek, wiec udalo mi sie zlapac autobus pracowniczy ktorym dojechalem na stare lotnisko skad odlecialem.

Ewa przeniosla sie do Mainz - 40 minut jazdy koleja z Franfurtu. Pracowala w Stacji Radiowej jako "tymczasowa pracownica" i mieszkala u rodzicow kolegi ktory zalatwil jej te prace - sam jeszcze studiowal w Konstanz. Wstapilem do niej na kilka godzin zeby zobaczyc jak mieszka i jak sie jej wiedzie. To nie bylo to na co zaslugiwala, ale chciala isc wlasna droga i niewiele mialem do powiedzenia.

Kilka dni pozniej witalem Mirka ktory poraz drugi i jak do tej pory ostatni raz przylecial do nas. Tym razem zamieszkal u nas, bo nie chcialem zeby  sam siedzial w motelu a ja z kolei bym musial jezdzic tam i spowrotem po niego. Problem byl z jego paleniem. U nas w domu nie palono w sypialniach. Jul jeszcze palila ale ograniczala sie tylko do kuchni i pokoju z TV i najczesciej palila po obiedzie siedzac na patio. Mirek palil bardzo duzo i nie lubil zadnych ograniczen. Nie moglem byc niegrzeczny i staralem sie w sposob dyplomatyczny to zalatwic.To nie zawsze sie udawalo.

Mirek przywiozl od Stasia - ksiedza - dla jego siostry ktora byla juz prawie od 3 lat na Brooklin'ie prezent. Mirek lubil celebrowac takie rzeczy, wiec zaprosilismy Marysie w niedziele na obiad, nic nie mowiac co przywiozl. Zaczelo sie od czapki ze srebrnych lisow a jak sie nia juz dobrze nacieszyla, dostala kurtke z takich samych lisow - jakie Stasiek u siebie na plebanii chodowal.

Poniewaz Mirka interesowal program komputerowy dla szpitali wiec pojechalismy do Pensylwaniii zeby go ogladnac. Mirek dostal firmowego Cadillac'a i lubil szybko jezdzic. Balem sie ze go zlapia i ze przy jego polskim prawie jazdy i angielszczyznie beda problemy. Zniecierpliwily go moje gderania i powiedzial zebym ja prowadzil. Jak dojezdzalismy juz do granicy z Pensylwania, na pustej drodze nie zwrocilem uwagi ani na stojacy samochod policyjny ani na moja szybkosc i zlapalem mandat. Mirek mial sporo zabawy i smiechu na ten temat.

Po kilku dniach zalatwiania spraw biurowych i wizycie brata ktory spedzil z nami sporo czasu na rozmowach i dyskusjach roznych pomyslow jakie kazdy z nas mial, bazujac na bogatym parku fermentorow zaprosilem Mirka zeby poleciec do Orlando na kilka dni. To byl nasz prezent, zeby sie odwdzieczyc za Mirka chojnosc. On zawsze byl naszym "Sw. Mikolajem" i nasz obecny dom jest pelen tego dowodow, ktorych on jakos nie chce zobaczyc, mimo ze kocha upaly i Floryde.

Jul zalatwila bilety i polecielismy wczesnym popoludniem przylatujac do Orlando gdzie czekal na nas samochod ktorym pojechalismy do hotelu. Nastepnego dnia pojechalismy zwiedzac Disneyworld. Jak wrocilismy do samochodu poznym wieczorem zeby wrocic do hotelu, samochod nie chcial zaskoczyc. Na szczescie na parkingu jest zawsze serwis ktory ratuje w takich wypadkach, wiec zastartowal nas i prosto stamtad pojechalismy wymienic samochod, zeby nie miec podobnych "przyjemnosci".

Nastepny dzien spedzilismy w Universal Studios gdzie bylo sporo atrakcji do zobaczenia i wieczorem skonani wrocilismy do hotelu. Nie pamietam czy bylismny wieczorem na kolacji czy zjedlismy cos szybko. Nauczeni doswiadczeniem normalnie nigdy nie zwiedzalismy dwa dni pod rzad, tylko zawsze robilismy dzien przerwy, bo jednak jak sie chce wszystko zobaczyc, to dwa dni pod rzad to za duzo.  W tym wypadku musielismy zrobic wyjatek, poniewaz czas naglil. Kilka dni po powrocie Mirek odlecial do domu. To byl okres duzych obostrzen bezpieczenstwa na lotnisku. Pamietam ze odwiozlem go do Lot'u, gdzie przed drzwiami stal duzy ogonek ludzi czekajacych na wpuszczenie ich do budynku i oddanie bagazy. Stalismy z Mirkiem dosc dlugo zeby sie dowiedziec ze mnie dalej nie wpuszcza. Moje grzeczne perswazje byly ignorowane jak moj pozniejszy mniej "lagodny" sposob tlumaczenia. Musialem go pozegnac jak wchodzil do budynku i odjechac.

W koncu lata Adela odchodzila na emeryture. Kilka slow o Adeli. Adela byla sekretarka Davida - prezesa - i zaczela pracowac w firmie rok czy dwa lata po mnie. Byla polsko-niemieckiego pochodzenia o dobrym polskim nazwisku ktore zeby bylo "latwiejsze" zmienila "handlowo" na nazwe jedngo z kwiatkow. Byla postawna, elegancka stara panna mieszkajaca z wiekowa Mama i majaca dwuch braci: starszy ktory pracowal w frabryce ciezarowek i mlodszy bardzo znany adwokat ktory bronil przewaznie mafie i zrobil na tym sporo forsy. Zyl bardzo krotko bo chyba byl po czterdziestce jak dostal raka mozgu i nie udalo sie go juz uratowac.

Adela zawsze potrafila dodac powagi pozycji prezesa, ktory przewaznie chodzil "na sportowo" nie dbajac o to ze przy jego pozycji, powinien miec i odpowiednia "oprawe". Ta "oprawa" byla Adela ktora zawsze trzymala fason. Mielsimy zawsze mile stosunki sluzbowe ale nigdy sie nie moglem po niej spodziewac jakiejs "protekcji". Pod tym wzgledem byla nieugieta. Po 20 latach przechodzila na zasluzona emeryture, ale pozostala w firmie na czesci etatu jako sekretarka korporacji odpowiedzialna za zebrania "dyrektorow'.

Mielsimy obiad w dobrej restauracji dla wybranych i chetnych do zaplacenia za obiad gosci, polaczony z uroczystoscia "smazenia" i wspomnien ostatniego dwudziestolecia. Sfilmowalem to, i mam w swoich zbiorach. Wlasnie przegladam te tasmy zeby sobie przypomniec co i jak sie dzialo w tym okresie.

W pazdzierniku bylem spowrotem w Europie. W spolce bylo wiele zmian. Mirek wyremntowal dom dla swego drugiego wspolnika. Z rudery jaka wspolnik kupil zrobil ladny i elegancki dom z miejscem na sklady, w piwnicy ulokowal spolke gdzie zapewnil im dobre pomieszczenia i zaczely sie pierwsze montaze wytrzasawek. Bylo kilku nowych ludzi dzielonych pomiedzy Mirka firme a spolke, tak ze bylo sporo ruchu w intersie, ale musze przyznac ze jedyny, "aktywny ruch" byl wylacznym dzielem Mirka. Reszta byla przyzwyczajona do "urzedowania" i niestety nie bardzo brala do serca ze samo jezdzenie bez wynikow nic nie daje. Mirka dzialalnosc dawala efekty pod ktora jakby parasolem kryla sie reszta towarzystwa. Moje wysilki zeby sytuacje zmienic nie dawaly wynikow.

Miejscowa konkurencja bankrutowala i Mirek mial ochote ja kupic. Poslal mnie na ogladniecie ich fabryki, ktora znajdowala sie gdzies na  prowincji. Osobiscie bylem zdania ze ten numer nie przejdzie bo firma - NBS - nie byl zainteresowany produkcja w Polsce, chyba na polski rynek, ktory nie wydawal mi sie odpowiednio duzy zeby potrzebowal wlasna produkcje. W Stanach mnielismy cala fabryke z personelem dla ktorej trzeba bylo zbierac zamowienia zeby dac im zatrudnienie i to byl nasz glowny cel. Jak widac nasze i Mirka cele nie byly te same. Spedzilem kilka dni w podrozach po kraju, ale one nie daly zadnych namacalnych wynikow i Mirka "akwizycja" byla jedynym zrodlem naszych zamowien.

Mirek mial nadzieje na sprzedaz fermentorow w fabryce przetworow owocowych w Jasle. Pojechalismy na rozmowy, ale widoczne bylo ze maja "powiazanie z konkurencja" i nie mamy wiekszych szans. Umowilismy sie na spotkanie w Warszawie w nastepnym tygodniu. Na noc pojechalismy do plebanii u Staska gdzie nas zawsze zapraszal. Ugoscil nas dobrym obiadem, pokazal swoja hodowle srebrnych lisow na ktorej chyba bazowal swoje utrzymanie w owczesnych zmiennych czasach. Nastepnego dnia pojechalismy do cerkiewki jaka odbudowal i ktora dzielil z lemkowskim popem z ktorym jak mowil dobrze sie ukladaly stosunki. Stasiek byl "specjalista" od odbudowy starych drewnianych kosciolkow za ktora to dzialalnosc dostal w przeszlosci nagrode panstwowa, co dla ksiedza w PRL bylo rzadkoscia.

W drodze powrotnej zatrzymalismy sie na obiad u Fredy ktora po powrocie z Ameryki zajmowala sie Mama, budowa nowego domu dla brata i zastanawiala sie co dalej robic. Podsuwalismy jej sporo nowych pomyslow, ale z nia tradycyjnie konczylo sie na"radach" a swoje i tak robila. Zabrala sie z nami do Warszawy. Poniewaz nie mielismy nic do picia, wiec zapytalem sie jej czy mozemy wziasc na droge pomarancze jak nam sie zechce pic, bo po drodze wowczas nic nie moglismy dostac. Zgodzila sie, ale po latach mi je wypomniala, co po latach  moglem zrozumiec, pamietajac ze  wowczas pomarancze w Polsce byly rarytasem za jakie zaplacila w Pekao sporo. No coz czasem trudno cos pojac komus kto w tych warunkach nie zyl, a jak przyjezdzal i mial dolary, to wlasciwie wszystko bylo za bezcen, jak tylko bylo. A to wowczas nie czesto sie zdarzalo.

Na Zaduszki bylem w Warszawie. Chcialem pojechac do Sopot na grob rodzicow, ale pogoda byla zmienna i ostrzegano przed duzym ruchem, wiec odlozylem to na kilka dni pozniej. W sam dzien Zaduszek zabralem Leszkow na grob Cioci Zosi - matki Leszka - w Radzyminie gdzie bylo sporo historycznych grobowcow i byly tam uroczystosci pogrzebowe polskich zolnierzy i amerykanskich lotnikow jacy zgineli w czasie wojny bolszewickiej.

Po obiedzie wzialem moja znajoma Marte na cmentarz protestancki gdzie byl pochowany jej ojciec ktory byl metodysta. Bylem zdziwiony jak wielu slawnych Polakow bylo protestantami.

W drodze powrotnej zatrzymalem sie Mainz i spedzilismy z Ewa weekend. Ewa miala juz swoje malutkie mieszkanie, przyjemnie urzadzone, ale niestety nie bylo miejsca dla mnie, wiec musialem zatrzymac sie w pobliskim hotelu. Ewa kupila samochod, tak ze mogla mi pokazac okolice jak i stacje radiowa w ktorej pracowala. Nie pamietam dokladnie czy wowczas tylko stacje ogladalem z zewnarz, czy tez byismy wewnatrz i poznalem jej "szefowa" i mielismy lunch w kafeterii. Do wszystkiego dochodzila sama, bez niczyjej pomocy i miala z czego byc dumna. Co prawda to nie byla praca do jakiej ja przygotowaly kolejne trzy uniwersytety, ale to byl jej wybor.

Wrocilem na kilka dni przed Thanksgiving i zaraz po mnie przylecial Wiktor zeby spedzic trzy miesiace w firmie na "szkoleniu". Zamieszkal w domu firmy, dostal samochod i diety i zaczal sie szkolic. Robil to sam bo nie mial zadnego "instruktora", najwyzej ktos okazyjmie mu pokazywal gdzie co jest, ale on sam sobie doskonale dawal rade. Spedzil z nami Thanksgiving ktore Jul tradycyjnie urzadzila a ktore bylo jego pierwszym, ale jak sie okazalo nie ostatnim.

Nastepnego dnia czy tez w sobote bylismy zaproszeni do Andrzejka gdzie byla Renia na obiad i zapoznanie sie z jego nowa rodzina ktorej nie znalismy. W dawnych czasach jak byl samotny i mieszkal w New York'u pokazywal sie u nas od czasu do czasu. Ostatnio te kontakty sie urwaly. A szkoda, bo zawsze bylo nam milo miec go u siebie. Wiodlo mu sie doskonale. Jak widac mial "glowe do interesow" co prawda nie wiem po kim, ale mial.  Ukonczyl najlepsza w Stanach szkole ekonomiczna. Nie zrobil doktoratu, ale to juz nie bylo chyba wazne. Mieszkali w ekskluzywnej miejscowosci nowojorskich "sypialn", w bardzo ladnym i slicznie urzadzonym domu. Poniewaz to byly Andrzejka urodziny i imieniny ktorych tu sie nie obchodzi, wiec zaczeto od otwierania prezentow, pozniej byl elegancki obiad a po obiedzie poszlismy na spacer po miasteczku pelnym ekskluzywnych sklepow. Takich nie bylo w naszej okolicy ktora byla bardziej ekonomiczna i nikt by nie kupowal po cenach jakie tam byly. Po uroczym dniu wrocilismy do domu.

Na swieta przyjechal na urlop Steve ktory wrocil z rejsu w Zatoce Perskiej gdzie jego krazownik rakietowy bral udzial w operacji "Pustynna tarcza" jaka marynarka prowadzila po zajeciu Kuwejtu przez Irak. W czasie tego rejsu zawinal do szeregu portow zarowno na Pacyfiku jak i w samej Zatoce Perskiej i przywiozl nam sporo pamiatek. Wydoroslal i mimo wszystkich problemow byl chyba zadowolony. Rok mial za soba, pozostalo jeszcze 3 i mial nadzieje ze po skonczeniu swojej sluzby dostanie pieniadze zeby sie dalej ksztalcic. Na swieta byl tez Wiktor ktory poraz pierwszy widzial jak je obchodzimy. Dostal sporo prezentow wlacznie z wielka walizka, bo robil sporo zakupow, ale do domu sie calkiem nie spieszyl. Takich swiat dawno nie mielismy.

Niedlugo po nowym roku pojechalismy na wakacje na Floryde. Zaczelismy od Orlando, gdzie bylismy w poczatku sierpnia z Mirkiem, ale zawsze lubilismy tam wracac. Tym razem spokojnie sobie zwiedzalismy, korzystajac ze bylo juz po feriach szkolnych wiec nie bylo tloku i nie trzeba bylo czekac. Dalismy sie zwerbowac na wizyte w takim osrodku gdzie sprzedawali wakacje. Kupowalo sie tydzien wakacji w ciagu roku i teoretycznie mozna je bylo wymieniac na inne wakacje za doplata. Bylismy juz na takiej sprzedazy w New Jersey i sie w pore wycofalismy, bo jak sie policzy koszty, to poprostu sie calkiem nie oplaca, szczegolnie ze z ta wymiana to nie wyglada tak prosto jak sprzedawcy opowiadaja. Za taka wizyte dawali wstep juz nie pamietam gdzie i chyba kupon na obiad. Poniewaz z gory wiedzielismy ze nie kupimy, wiec sluchanie tych wysilkow sprzedazy jest raczej komiczne, a potem staje sie nudne i meczace.

Z Orlando pojechalismy do Key West spotkac sie z Roma i Luborem. To zawsze bylo przyjmniejsze jak siadac im na karku, szczegolnie ze oboje pracowali. Poniewaz mysmy przyjechali wczesniej, wiec pojechalismy na zwiedzanie. Wysiadajac z samochodu podszedl do nas facet i zaoferowal nam znowu te sprzedaz wakacji. Znowu oferta obiadu, wiec skorzystalismy. Dom ktory oferowali na te wakacje byl na dawnym terenie bazy morskiej gdzie Truman spedzal swoje wakacje, bo to bylo jego ulubione miejsce. Tereny po bazie kupil jakis bogaty Hindus i zrobil z niej cacuszko. Sliczne domy w miejscowym stylu, potem kilka tych wiekszych domow gdzie mozna bylo kupic albo mieszkania - ponad $600,000 za 3 sypialnie - albo te miejsca wakacyjne. Sam dom byl z widokiem na Atlantyk, tak ze w czasie huraganu to nie bylo bezpieczne miejsce. Powiedzielismy sprzedawczyni z gory zeby sie z nami nie meczyla bo to strata czasu, tylko zebysmy dostali kupon, to sobie pojedziemy. Na nabrzezu przylegajacym do bazy byl zacumowany duzy niemiecki statek pasazerski m/s Berlin pelny niemieckich turystow ktorych bylo wszedzie pelno i czesto w sklepach bylo widac napisy: "wir sprechen Deutch".

Tym czytelnikom ktorzy nie znaja Key West wyjasniam ze to jest koniec archipelagu wysp polaczonych mostami z ladem stalym i jest najbardzie poludniowym cyplem Stanow odleglym 80 mil od Kuby. Jest znany z tego ze tam jest dom Hemingway'a a pozatem jest miejscem ulubionym przez pederastow. Jest doskonalym miejscem do uprawiania sportow wodnych, ale bardzo niebezpiecznym w okresie huraganow ktorych sezon trwa od 1 czerwca do 30 listopada.

Pod wieczor dojechala Romcia z Luborkiem i pojechalismy na obiad gdzie mielismy nasz kupon z dzisiejszej promocji. Restauracja byla dobra, kupon nie wystarczyl na caly obiad, ale co najciekawsze bylo ze jak poszlismy z Roma szukac wygodki rozmawiajac po polsku podszedl do nas jeden z kelnerow i sie przedstawil ze jest z Warszawy i pracuje tam "na czarno". Nastepnego dnia po ich odjezdzie poszlismy zwiedzac dom Hemingway'a z ogromna iloscia kotow ktore fundacja karmi za pieniadze uzyskane z kart wstepu.

Nastepny nasz przystanek byl Coral Gables pod Miami, kiedys bardzo ekskluzywne letnisko a raczej zimowisko gdzie na zime sie zbierala smietanka towarzyska. Ogladalem to na filmach dokumentalnych i podziwialem ogromny basen kapielowy w odpowiednich rozmiarow bardzo luksusowym Hotelu. Mysmy mieszkali w Holiday Inn i spedzilismy dzien na odpoczynku, zakupach, odwiedzeniu kina. Stamtad pojechalismy do Naples zeby spedzic dzien na Marco Island z Harraldami. Marco Island znalismy od wielu lat i obserwowalismy jak ona zmieniala charakter i jak na niej przybywalo wielkich hoteli i domow w ktorych kazde mieszkanie nalezalo do indywidualnego wlasciciela. Ceny pokoi hotelowych i mieszkan byly dech zapierajace.

Pamietam opowiadanie kuzyna jak to wiele lat temu jego znajomy wlasciciel biura podrozy i letniska w Michigan radzil mu zeby wowczas kupil parcele na Marco Island, tak jak on to zrobil. Kuzyn z pochodzenia i wyksztalcenia rolnik wolal kupic farme w polnocnym Michigan gdzie planowal sie osiedlic jak pojdzie ne emeryture. Chyba obaj zrobili podobne inwestycje, z tym ze po czasie farma w Michigan miala te sama wartosc, a parcela na Marco Island 150-200 krotna zainwestowanej sumy. To nie pomylka w druku tylko tak poszly w gore tam parcele. Harrald mial tam kilka mieszkan i parceli i na wszystkich doskonale zarobil.

Po mile spedzonym dniu pojechalismy do Venice zeby z kolei spedzic kilka dni z Tadziami ktorzy tam przyjezdzali na wiekszosc  zimy. On kapal sie w okolicznym kapielisku siarczanym ktore jak twierdzil bardzo mu pomagalo na jego silny artretyzm. Ktoregos wieczoru wracajac do Holiday Inn gdzie sie zatrzymalismy,  uslyszelismy w samochodowym radiu ze zaczelo sie bombardowanie Iraku. Zaraz po przyjezdzie otworzylismy TV i zobaczylismy jak wyglada to bombardowanie bo CNN nadawalo z Bagdadu tak ze wszystko widzielismy na "biezaco". Musze przyznac ze to bylo imponujace. Siedziec na Florydzie  i ogladac w TV cala wojne bylo niesamowite. Cieszylismy sie ze Steve'a okret jest w stoczni a on w bazie w Kalifornii, bo nigdy nic nie wiadomos jak to sie moze skonczyc. Wowczas nie zdawalismy sobie sparwy ze za irackimi pogrozkami nie bylo nic powaznego a ich sowieckie i polskie uzbrojenie nie bylo wiele warte.

Nastepnie pojechalismy do St. Petersburg'a ktory mial bardzo ladne plaze i hotele nadmorskie. Styczen byl przed sezonem ktory zaczyna sie w koncu miesiaca, wiec nie bylo pelno ludzi. Jeden dzien spedzilsimy w Bush Gardens gdzie zwierzeta sa na swobodzie, natomiast ludzie maja ograniczona swobode. Safari mozna ogladac z kolejki linowej. W sumie ciekawe i pouczajace.
Stamtad wrocilismy do domu i musielismy sie dostosowac do codziennego zycia "swiata pracy".

Konczyla sie Wiktorowi wiza i czas na jaki zostal zaproszony, ale nie mial wielkiej ochoty wracac. Jak zwykle poznawal roznych ludzi, przewaznie zydow z Sowietow ktorzy mu wiele opowiadali i dawali rady, bez zadnych realnych mozliwosci ich urzeczywistnienia. Zalatwilem mu przedluzenie pobytu o miesiac i ze lzami w oczach wrocil do Moskwy.

Poniewaz spodziewalem sie byc czestym gosciem w Warszawie, a ceny hoteli w porownaniu z cenami mieszkan byly nie wspomierne, wiec skorzystalem ze Marta miala niedawno odziedziczona kawalerke niedaleko Novotelu, ktora mieli odremontowac i miec dla syna, a w miedzyczasie wynajac zeby troche zarobic na zwrot kosztow remontu.

Przylecialem do Berlina w poczatku kwietnia. Przyjechal po mnie Mirek ze swoim asystentem po otrzymaniu wowczas jeszcze koniecznej wizy niemieckiej. Mial nowe BMW, wiec jazda byla przyjemna, przejazd przez granice blyskawiczny tak ze pod wieczor bylismy w Warszawie i ja w swoim nowym mieszkanku. Bylo przyjemne, ale malutkie: mialem duzy pokoj z nisza na lozko i mala kuchnia i lazienka. Jak na jedna osobe, to bylo calkiem wystarczajace. Najwazniejsze ze bylem sam, mialem telefon, moglem zostawic rzeczy i nie musialem sie za kazdym razem pakowac, wozic walizki czego mialem dosc. Powoli zaczalem sie meblowac. Mialem u Wandy TV i magnetowid wielosystemowy. Okazalo sie ze magnetowid zostal uzyty do celow koscielnych w ktorych byla czynna i nie mogli go odebrac.  Oddala TV a za magnetowid zaplacila.

Majac swoja kawalerke i i juz nie bedac "bezdomnym" zaczalem normalne jak sie tylko dalo zyc. Sprawa aprowizacji juz nie byla problemem, otwarto sporo nowych restauracji i mozna bylo kupic gotowe jedzenie. Nawet Mirek sie czasem zjawial u mnie i znalazl czas na pojscie do muzeum czy na niedziele pojechalismy do Kazimierza w ktorym nigdy nie bylem a stamtad do Naleczowa tak zwiazanego z nasza rodzina. W domu zdrojowym znalazlem popiersie brata prababki dr. Waclawa Lasockiego jednego jak by to nazwac z "odnowicieli" uzdrojowiska Naleczow po jego powrocie z zeslania na Syberie za udzial w powstaniu 1863 roku. Tam tez mieszkaly ciotki Ojca i gdzie sie rodzice poznali. Mirek kupil dla mnie i dla brata ksiazeczke o Naleczowie. W sumie byla urocza niedziela.

Pod koniec mego pobytu byl zjazd wychowankow Braci Szkolnych w Czestochowie na jaki pojechalem. Pojechal ze mna tez Wiktor ktorego prosilem zeby sfilmowal czesc zjazdu. Zamieszkalismy w Domu Pielgrzyma gdzie dla mnie zarezerwowano specjalny pokoj, bo bylem jedynym "zagranicznikiem". Na tym zjezdzie spotkalem mego jedynego kolege z klasy Jurka popularnie zwanego "Wilusiem" i jego brata Janusza ktory chodzil o rok nizej od nas. Byl tez kolega ktory chodzil o rok wyzej i ktory z nami nalezal do Harcerzy. Pozatem bylo sporo ludzi, ale to juz byli wychowankowie powojennej szkoly w Dusznikach i liceum w Lublinie gdzie nawet uczeszczal moj znajomy ksiadz.

Ciekawe byly krotkie wspomnienia kazdego z uczestnikow. Niestety moje Wiktor nie sfilmowal bo byl zajety rozmowa z bylym Prezesem Polskiej TV ktory byl tez wychowankiem braci z Dusznik. Pozniej byly rozne przemowy proceduralne, ktore mnie nie interesowaly, wiec przestalem filmowac. Spedzilismy sporo czasu z Wilusiem, bo to bylo nasze jedyne spotkanie po moim wyjezdzie do Stanow, choc zawsze ze soba korespondowalismy i w ten sposob mialem jego adres ktory moglem podac komitetowi zeby go zaprosili, nie mowiac o tym ze sam go rowniez powiadomilem. Niedawno dostalem adres jeszcze jednego kolegi z naszej klasy, ale jak dotad mi nie odpisal. Z tym pisaniem to nie jest takie proste bo wiekszosc ludzi ma piorowstret i nie moze sie zebrac do napisania, nawet jak maja e-mail.

Dom Pielgrzyma polozony jest dosc daleko od drogi i parkingu. Niewiem kto mi pokazal ze jest przygotowana droga na przyjazd Papieza ktora bedzie uzyta tez na ladowisko dla helokoptera. Mozna na nia wjechac po wyjeciu jednego slupka ktory ja blokuje i po wjezdzie trzeba ten slupek wlozyc na miejsce. Skorzystalem z tej rady i bez trudnosci podjezdzalem pod sam budynek i tam parkowalem samochod, co wydawalo mi sie bezpieczniej niz na dalekim parkingu.

W cene pobytu wchodzil tez koszt wyzywienia, ktore bylo calkiem smaczne i posilki byly dobrym miejscem do spotkan i rozmow. W sumie cala impreza byla bardzo ciekawa i przyjemna. Dla mnie  Brat Bonawentura byl "motorem" tego uczestnictwa, ale niedlugo potem zmarl i moje styosunki z towarzystwem wychowankow sie skonczyly. Tylko z Wilusiem utrzymujemy korespondencje do dzis.

Z Czestochowy pojechalem na spotkania we Wroclawiu. Majac swobodny niedzielny ranek pojechalem do miasta je zwiedzic. Trzeba przyznac ze wiele zmienilo sie na lepsze od czasu jak tam bylem ostatni raz w latach piedziesiatych. Co mnie uderzylo to ilosc niemieckich turystow ktorych doslownie tabuny byly wszedzie widoczne. Jadac poprzedniego dnia z Czestochowy na drogach wiekszosc samochodow miala niemiecka rejestracje. Oczywiscie turysci sa dobrym znakiem i dochody z ich wizyt utrzymuja wiele panstw, ale ta inwazja wypasionych Niemcow nie byla dla mnie milym widokiem. Po poludniu bylem zaproszony na obiad do profesora ktorego dwa lata wczesniej goscilem w Washington'ie i odwiedzilem dzieki niemu Panorame Raclawicka jakiej nie widzialem od czasow wojny. Budynek w ktorym sie miescila byl zaprojektowany przez siostre Tadzia Ewe i jej owczesnego meza, rowniez architekta.

Nastepnego dnia odwiedzilem Akademie Rolnicza ktora miala nasz nowy fermentor i byly problemy z elektroda o ktorej na smierc zapomnialem i musialem wysluchac dlugie kazanie od ladnej ale niezbyt milej Pani Doktor. Niestety miala racje. Z Woclawia wrocilem do Warszawy zeby odlecic do domu odwiedzajac po drodze Ewe w jej nowym mieszkaniu.

Po krotkim pobycie w domu wrocilem do Europy na Acheme. Poniewaz mnie nie zaplanowano, wiec nie mialem miejsca w hotelu zarezerwowanym przez NBS. Mirkowie tez tam przyjezdzali wiec mielismy pokoje w Mainz, niedaleko od mieszkania Ewy z ktora moglem spedzic wolne wieczory. Nie bylo ich wiele, ale zawsze kazda chwila byla cenna. Na wystawe trzeba bylo pojechac pociagiem do Frankfurtu a stamtad na wystawe albo pojsc na piechote albo przepelnionym tramwajem, albo zlapac taksowke. To nie bylo to co bylo dwa lata wczesniej w Poznaniu, kiedy to parkowalismy samochod kolo pawilonu.

Wiekszosc czasu spedzalem z Mirkami, rzadko bylem na stoisku chyba jak ktos mial ochote sie ze mna spotkac. Ale czulem ze juz jestem na "wysiadce", pozatem nie mialem wielkiej ochoty na dlugie wyjasnienia sytuacji w ktorej bylem. Urzadzilem obiad dla Mirkow zeby uczcic szosta rocznice naszego poznania wlasnie tam we Frankfurcie. David i Ezra doszli do wniosku ze trzeba zrobic duzy obiad bo to byl rewanz za goscinnosc jaka doznali od Mirkow w czasie ich pobytow w Polsce. Oczywiscie to byl bardzo slaby rewanz, bo to co Mirek dla nich robil to bylo cos co trudno bylo okreslic. Prawdziwa polska goscinnosc, ktorej normalnie nikt oprocz swoich nie potrafi docenic. Na ten temat mozna napisac tomy, bo ja a szczegolnie Jul wiele zrobilismy zeby okazac nasza goscinnosc i malo kto to docenil a jeszcze mniej poczuwalo sie w obowiazku rewanzu. To dla mnie zawsze bylo dowodem ze kultura i dobre wychowanie nalezy do przeszlosci i nie mialem zamiaru swiata uczyc. To trzeba bylo wyniesc z domu.

Koniec koncow obiad byl w dobrej restauracji. Ewa przyjechala tak ze dodala "zycia" . Wszystko odbywalo sie wedlug planu. Niestety Mirek nie rozumial przemow na jego czesc, za wyjatkiem tego co Danusia i ja mu tlumaczylismy. Wszystko by sie skonczylo dobrze gdyby nie to ze ja dostalem rachunek, ktory przekazalem Davidowi, bo on jako najstarszy ranga powinien to byl zalatwic. On z kolei oddal Ezrze i Mirek sie obrazil. Nie mozna mu bylo wytlumaczyc jakie sa u nas zasady. Ja zaprosilem, a rachunek przechodzil z rak do rak. Moze powinienem byl zrobic wyjatek i sam to zalatwic, ale mowiac szczerze nie mialem ochoty placic za cale towarzystwo i potem to miec w  swoich rozliczeniach. Po czasie by zapomniano ze to byl obiad firmy a nie moich gosci. Zawsze pamietalem jak to bylo wiele lat temu z "kursokonferencja" we Frankfurcie i winem dla gosci.

Mirka nie mozna bylo przeblagac, nawet Ewa nie potrafila, choc mial dla niej czule miejsce. Rozstalismy sie na "grobowo". Ja odprowadzilem Ewe do domu i poszedlem spac. Nastepnego dnia byla wczesna pobudka i pojechalismy do Zurichu, bo Mirek mial tam rozmowy. Nastroj w samochodzie byl pogrzebowy w dalszym ciagu, przestalem sie przejmowac bo to byla dziecinada. Przy wjezdzie do Szwajcarii celnik kazal nam wysiasc z samochodu, co bylo dosc dziwne bo jak jezdzilem na niemieckich czy szwajcarskich numerach, to przewaznie machal reka. Widac inaczej traktowal nowe BMW na polskiej rejestracji. Odrazu otworzyl schowek na mapy i wyjal stamtad wykrywacz radaru. Okazuje sie ze sa one w Szwajcarii zabronione i jak zlapia to konfiskuja i trzeba zaplacic kare prawie $300. 00. Byl wyjatkowo chamski i bezwzglewdny. Przypominal mi straznikow z obozow koncentracyjnych. Nie bylo rady i Mirek musial zaplacic i moglismy pojechac dalej. Oczywiscie to nie poprawilo nastrojow.

Wieczorem wrocilismy do Frankfurtu i nastepnego dnia ruszylismy w  droge powrotna. Tym razem przez polska granice przejechalismy prawie ze bez zatrzymania sie i zanocowalismy w gospodzie pod Poznaniem. Nastepnego dnia zwiedzilsimy Targi Poznanskie i wieczorem wrocilismy do domu. Nastepnego dnia dostalem samochod i bylem niezalezny.

Mielismy dluga konferencje w spolce w wyniku ktorej dyrektor poddal sie do dymisji, Zygmus wrocil na swoja poprzednia posade w komputerach i zostal tylko Sawicki i przyjeto starszego wiekiem mechanika ktory mial zajac sie montowaniem i serwisem.

Zapomnialem dodac ze Mirka stosunki z drugim wspolnikiem sie pogorszyly, wiec postanowil sam zaczac wlasny interes. Kupil niedaleko dom, ktory tez byl w zlym stanie i go odremontowal. Dokupil czesc sasiedniej dzialki tak ze dawny warsztat - garaz mozna bylo powiekszyc i tak zrobil ze mozna bylo z latwoscia podniesc dach i dobudowac drugie pietro. Pozniej Mirek kupil dwa kontenery i postawil je na murowanych fundamentach tak ze mial pomieszczenia magazynowe i  interes zaczal sie powiekszac. Rozszedl sie z panstwowa firma ktora przejal Edzio a sam zaczal wlasna firme ktora powiekszyl o inne branze dajace stale dochody.

W tym czasie w Warszawie byla z wykladami moja siostra cioteczna Renia ktora jak przeszla na emeryture przeniosla sie z Ottawy do Bostonu. Mielismy pierwsza od wielu lat mozliwosc spedzenia troche wspolnie czasu. Mialem samochod wiec nie bylo problemow z dojazdami. Pamietam ze bylismy na obiedzie pod Warszawa na swietnych zrazach z kasza - co prawda nie taka dobra jak obecnie Jul robi - spotkalismy sie na koncercie kolo pomnika Chopina i pojechalismy do Teatru na Tamce gdzie byla rewia starych skeczow i melodii. Jak zwykle mialem ze soba camcorder - video kamera dostosowana do nagrywania filmow - wiec zaczalem nagrywac. Wychodzac podszedl do mnie facet i poprosil zebym poszedl do dyrektora ktory chce ze mna porozmawiac. Wiedzialem ze chodzilo mu o filmowanie. Renia zaczekala na mnie i byla w strachu. Dyrektor Strzelecki przyjal mnie bardzo grzecznie i zapytal sie po co filmuje. Powiedzialem ze rewia mi sie bardzo podobala i poniewaz nie widzialem nigdzie tasmy ze spektaklu do kupienia, wiec sfilmowalem. Powiedzial ze niema nic przeciwko temu pod warunkiem ze to nie bedzie na handel. Zapewnilem go ze nie bo i tak filmujac z reki nie mialem dobrej jakosci nagrania. Podziekowal i sie pozegnalismy a Reni spadl kamien z serca. Po powrocie do domu znalazlem kopie zawodowo zrobionego filmu z tego spektaklu, wiec sie niepotrzebnie napracowalem.

W Muzeum Wojska Polskiego byla wystawa zatytulowana Katyn z wieloma ciekawymi eksponatami. Pokazano tez film o uroczystosciach w Miednoje gdzie pochowano pomordowanych polskich policjantow. Zaczalem sie dowiadywac czy by nie mozna tej tasmy pozyczyc i skopiowac. Podano mi telefon oficera policji ,ktory opiekuje sie rodzina policyjna i ktory ma te tasme. Zadzwonilem i spotkalismy sie i pozyczyl mi tasme ktora skopiowalem i potem odwiozlem do Komendy Glownej Policji gdzie mial swoje biuro. Nie moglem znalezc miejsca gdzie moglbym zostawic na moment samochod jak odnosilem tasme. To nie bylo takie proste i kilka razy objezdzalem komende i dopiero
podoficer dyzurny sie zlitowal i pozwolil postawic samochod na chwile przed komenda a sam poszedlem oddac paczke.

Ow oficer policji byl tez organizatorem Muzeum Policji i zbieral
eksponaty. Prosil zebym sie skontaktowal z nasza policja moze by
dala jakies drobiazgi do muzeum. Niestety zgubilem jego
wizytowke i nie moglem mu choc listownie podziekowac.
Dzwonilem do kilku organizacji policyjnych, ale mnie mowiac
delikatnie zbyli.

Na lato zaprosilismy Misie corke Danusi i pasierbice Mirka. Miala 17 lat i byla jak na swoj wiek bardzo nie zepsuta. Myslalem ze bedzie chciala popracowac zeby cos zarobic. Okazalo sie ze polska mlodziez nie jest do tego przyzwyczajona i jak sa wakacje to sa wakacje a nie praca. Co kraj to obyczaj. Danusia z Misia polecialy przed moim powrotem do Stanow, tak ze Jul je przyjela i Misia sie powoli u nas zaaklimatyzowala. Po kilku dniach Danusia poleciala dalej a ja wrocilem do domu i zastalem go powiekszony o Misie. Jul bardzo szybko sie przyzwyczaila do jej obecnosci, Misia pomagala w domu co odciazylo Jul. Pod koniec wakacji postanowilismy Misi pokazac troche Stany. Wzielismy tydzien wakacji i pojechalismy zobaczyc Akademie Wojskowa w West Point ktorych fortifikacje budowal Kosciuszko. Potem w drodze do Niagary i Buffalo zwiedzilsimy slawne zaklady szklarskie i muzeum przemyslu szklarskiego i wyladowalismy w Niagara Falls. Nastepne dwa dni zwiedzalismy wodospad i okolice z historycznym fortem gdzie studenci przebrani za zolnierzy pokazywali jak w owczesnych czasach wygladala wojna "zaciagajac" do swoich szeregow przygodnych turystow.  Ciekawy byl odrestaurowany fort z konca 18 wieku. Oprocz turystow bylo sporo kanadyjczykow ktorzy przyjezdzaja na strone amerykanska na zakupy gdzie ceny sa znacznie nizsze, szczegolnie na papierosy i alkohol.

Po powrocie dostalismy telefon od Helenki, corki Tadzia ze urzadzaja rodzicom jako niespodzianke uroczysta 50 rocznice ich slubu i staraja sie zeby cala rodzina sie zjechala. Renia sie juz zdeklarowala, Wacek z Basia "prawie" no i kolej na nas. Postanowilismy pojechac. Problem byl z samochodem, bo moj mial juz swoje lata i sie zaczynal rozsypywac jak tylko gwarancja sie skonczyla. Jul namawiala zeby przed pojsciem na emeryture kupic dobry woz ktory nam bedzie potrzebny, bo majac wiecej czasu napewno bede chcial troche pojezdzic majac po latach dosc latania. Zaczalem szukac cos dobrego i po dobrej cenie. Lincoln Towncar bardzo sie oglaszal i jezdzilem ogladac, ale nie moglismy sie "dogadac". Ja bylem nauczony prze brata ze na dobrym wozie tzreba dostac 20% znizki. I jak dodtad tego sie trzymalem, oczywiscie za wyjatkiem Volkswagen'ow ktore mozna bylo dostac tylko po pelnej cenie.

W niedzielnej gazecie bylo ogloszenie z cena jaka mi odpowiadala. Postanowilismy pojechac. Po drodze zatrzymalismy sie u Cadillac'a i tam spodobal sie nam samochod, ktory tez mial zachecajaca cene, to byl koniec sezonu i znizali ceny. Sprzedawca byl na poziomie. Nie mniej pojechalismy ogladnac Lincoln'a. Tam z kolei bylo mase zakurzonych samochodow i wogole klientami sie nie zajmowano. Po wielu trudach znalazl sie sprzedawca i pokazal samochod "od niechcenia". Porozmawialismy z Jul i zdecydowalismy sie na Cadillac'a. Wracajac zatrzymalismy sie u dealer'a i szybko kupilismy samochod, ktory odebralismy nastepnego dnia i zaraz pojechalismy na wieczorna wycieczke nad morze. Zawsze lubilem sluzbowe Cadillac'i, a ten nowy byl jak zegarek. Kilka dni pozniej pojechalismy pokazac Misi Washington, na nastepny weekend wzialem ja do Amerykanskiej Czestochowy gdzie byly akurat obchody Swieta Zolnierza z festynem i kilka dni pozniej odwiozlem ja na lotnisko i wrocila do Polski.

Zblizala sie data zjazdu u Tadziow wiec  wzielismy kilka dni urlopu i wyjechalismy jak Jul skonczyla prace zeby oszczedzic czas. Cala uroczystosc byla w tajemnicy przed Tadziami, bo on by sie na nia nigdy nie zgodzil. Nie byl latwym w pozyciu i na starosc stal sie jeszcze trudniejszy. Zatrzymalismy sie w sasiedniej miejscowosci ktora byla znanym letniskiem, a poniewaz juz bylo po sezonie wiec nie bylo trudnosci z pokojami w jednym z miejscowych hoteli. Spotkalismy tam juz Wacka z Basia, mezow Wandy i Helenki i razem pojechalismy do sali gdzie bylo urzadzone przyjecie. Zaparkowalismy samochody tak zeby nie zwrocily uwagi jak Tadziowie przyjada. Nie pamietam kto i pod jakim pretekstem ich przywiozl. W kazdym razie wszyscy sie schowalismy w sali gdzie wszystko bylo juz przygotowane do obiadu. Ja mialem swoj camcorder i stalem blisko drzwi i Krzysia mnie zobaczyla i powiedziala: Stasio jest tu na to Tadzio odpowiedzial: jaki Stasio i po chwili zobaczyli nas wszystkich. W pierwszej chwili Tadzio widac ze byl zly ze jest tyle osob, ale potem sie udubruchal i rozczulil ile nas sie zjechalo. Renia przyjechala chyba pol godziny pozniej, bo takie miala polaczenie a potem musiala wziasc samochod i do nas dojechac. To byla urocze spotkanie i Jul doszla do wniosku ze trzeba bedzie je powtarzac, bo ile nam jeszcze lat zostalo i czemu nie mamy sie soba nacieszyc. Pare lat pozniej wprowadzila to w czyn.

Wieczor spedzilismy u Tadziow na wspomnieniach. Nikt nie mogl sobie przypomniec kiedy ostatni raz spotkalismy sie w takim gronie. Nastepnego ranka poniewaz mieszkalismy w tym samym hotelu, po sniadaniu poszlismy na spacer i zrobienie sobie pamiatkowych zdjec. Potem mielismy wspolny lunch w miejscowej restauracji i po lunchu sie rozjechalismy do domow.

Planowalem w pazdzierniku poleciec z Warszawy do Moskwy i skorzystac z zaproszenia Wiktora zeby sie u niego zatrzymac, bo ceny w hotelach byly zabojcze, a nie spodziewalem sie zadnych zamowien i nie chcialem potem sluchac ze tyle wydaje niepotrzebnie. Tymczasem w Moskwie zrobila sie rewolucja, dostalem od Wiktora tragiczny fax ze koniec wszystkiego, ale kilka dni pozniej wszystko sie wyjasnilo, wrocilo do normy i nie mialem problemow z wiza ani biletem.

Po przylocie do Moskwy nie zobaczylem Wiktora na lotnisku i bylem mowiac szczerze zawiedziony i nie wiedzialem co robic. Hotelu nie mialem zarezerwowanego i nawet zadnych namiarow co robic dalej. Zadzwonilem do Wiktora, ale nikt nie odpowiadal. Po godzinie pokazal sie Wiktor z Filipem. Byla zmiana czasu i on sie nie zorientowal ze moj lot bedzie godzine wczesniej. Zabral mnie do siebie do domu. Mieszkanie bylo w tym samym bloku, gdzie dawniej mieszkal tylko w innej klatce i na parterze. Jak sie z Maja rozeszli zamienili mieszkanie na dwa mniejsze. Jak zawsze Wiktor byl bardzo goscinny i staral sie jak mogl. To nie bylo latwe w owczesnej sytuacji ekonomicznej.

Mialem kilka spotkan, ktore mozna okreslic jako towarzyskie, nawet z herbatka i ciasteczkami i opowiadaniem jak to niema na nic pieniedzy a o walucie to mozna wogole zapomniec. W Moskwie bylo bardzo niebezpiecznie i napadanie na ludzi bylo na porzadku dziennym. Na Wiktora dwa razy napadali jak szedl z mieszkania do samochodu. Raz go dobrze pobili. Jego samochod mial juz ponad 10 lat i nie byl lakomym kaskiem, tak ze nie mial z tego powodu problemow. Nie mniej mial garaz, ale dojscie do niego laczylo sie z niebezpieczenstwem napadow. Dlatego tez przewaznie jezdzil autobusem do Instytutu.

Z tych tez powodow wolalem nie wychodzic z domu jak nie bylo potrzeby. Pojechalismy na rynek gdzie mozna bylo kupic zywnosc, choc warunki higieniczne byly odstraszajace, szczegolnie jak chodzi o wyroby miesne. Kiedy chodzilismy po targu ktos stuknal samochod Wiktora wgniatajac mu spod kufra. Na szczescie sowiecka stal byla: "gniotsa nie lamiotsa" i mozna bylo wgiecie odgiac.

Mozna bylo prawie wszystko kupic w centrum w zagranicznych sklepach za walute, ale Wiktor staral sie tego uniknac, choc w koncu go przekonalem. Byla ciepla jesien i w Wiktora mieszkaniu byly komary ktore poczuly sympatie do mnie. Zamykanie okien - siatki nie sa tam znane - nie pomagalo, bo wlatywaly przez odwietrzniki. Wieczory spedzalem na polowaniu na nie odkurzaczem, ale nie zwsze sie to udawalo i w nocy budzilem sie pogryziony. Wiktor mial zabawe widzac mnie walczacego z komarami ktore mu calkiem nie przeszkadzaly.

Po kilkiu dniach wrocilem do Warszawy i poniewaz moj roczny najem sie konczyl i gospodarze chcieli miec mieszkanie dla siebie bo planowali je sprzedac zeby z uzyskanych pieniedzy dobudowac do swego podwarszawskiego domu drugie pietro dla syna ktory planowal sie ozenic. Niewiem czy wyrazilem swoje zdanie na ten temat, ale ja bym nigdy nie staral sie rozbudowywac dom zeby mieszkac razem z synem, synowa i dlaszymi potomkami w przyszlosci. Jak przyszlosc pokazala mialem racje. Zalowalem pozbywac sie tej kawalerki, ale nie mialem wyboru. Pozatem planowalem w przyszlym roku pojsc na emeryture i nie spodziewalem sie zeby stan interesow wymagal moich czestych przyjazdow do Polski. Planowalem po przejsciu na emeryture zostac doradca i pracowac na czesc etatu, w zaleznosci jakie beda potrzeby firmy.

W drodze powrotnej zatrzymalem sie we Frankfurcie skad pociagiem pojechalem do Kolonii dokad pare miesiecy wczesniej przeniosla sie Ewa ktora zaczela pracowac w Niemieckiej Fali. Miala male i mile mieszkanko i miala gdzie mnie przenocowac. Miala nowego przyjaciela ktory zalatwil jej przeniesienie. Poznalem go nastepnego dnia i zrobil na mnie dobre wrazenie. Z wyksztalcenia prawnik, na powaznym stanowisku i wierzyl w Ewy mozliwosci zawodowe. Spedzilismy mila sobote i nastepnego dnia odwiezli mnie na stacje skad pociagiem dojechalem na lotnisko we Frankfurcie skad odlecialem do domu. Tydzien pozniej Klaus, bo tak sie nazywal nowy przyjaciel Ewy byl w New York'u i przyjechal z kwiatkami na obiad. Nastepnego dnia byl Thanksgiving i on odlatywal do Niemiec, a u nas na obiedzie byla Lulu ze Srini'm.

Kiedy zapytala sie Jul skad ma takie ladne kwiaty, dowiedziala sie ze od Klaus'a i byla bardzo zazdrosna ze macocha dostala a nie matka. To byla Lulu.  Wigilie spedzilismy z Chris'em w domu a na pierwszy dzien swiat pojechalismy do tesciow gdzie sie zebrala reszta Jul rodziny. Brakowalo Steve'a ktory mial przyleciec, ale jak sie pozniej tlumaczyl ze nie dostal urlopu. To sie okazalo bajka bo wyszedl z marynarki do czego sie nie przyznawal, korzystajac z redukcji marynarki po wojnie  z Irakiem. Poniewaz mysmy planowali byc w Kalifornii w koncu stycznia, wiec myslelismy ze sie z nim spotkamy. Wytlumaczyl nam ze jego statek odplynie po nowym roku w rejs, wiec go nie bedzie. Jeszcze jedna bajka.

W polowie stycznia polecielismy do Las Vegas gdzie wynajelismy samochod. Nastepnego dnia uprawomocnilismy nasz dwudziestoletni zwiazek. Byl juz czas i trzeba to bylo zalatwic zeby Jul miala prawo do mojej malej emerytury, a pozatem zeby mogla robic decyzje jak ja ich nie bede mogl robic. Sama ceremonia byla szybka i bez pompy. Rano pojechalismy dostac licencje slubna, potem przeszlismy na druga strone ulicy i po kilku minutach czekania odbyla sie krotka ceremonia i bylismy prawnym malzenstwem. Niewiele sie zmienilo w naszym zyciu. Po ceremonii pojechalismy na lunch, potem pospacerowalismy po glownej arterii, wstapili do kilku kasyn.

Po krotkim odpoczynku poszlismy na wystep teatrzyku, gdzie wszystkie role kobiece grali mezczyzni i mowiac szczerze jak by sie o tym nie wiedzialo, to watpie zeby mozna bylo poznac. Po teatrze poszlismy na obiad i potem do hotelu spac. Tak minal nasz pierwszy legalny dzien.

Nastepnego dnia pojechalismy w kierunku na Grand Canyon, mijajac po drodze Tame Hoover'a i zatrzymalismy sie niedaleko wjazdu do parku. Rano wjechalismy do parku podziwiac ten niezwykly cud przyrody. Ja tam bylem ponad 30 lat wczesniej, ale Jul byla pierwszy raz. Byl sloneczny ale mrozny i wietrzny dzien tak ze wychodzenie z samochodu nie bylo komfortowe. Jul poszla dalej a ja wolalem ogladac przez szybe samochodu.

Planowalismy pojechac prze Albuquerque i Santa Fe do El Paso, ale sniezyce na trasie i mroz nas zniechecily i pojecjalismy wzdluz granicy z Meksykiem prosto do El Paso, zatrzymujac sie na noc w jakims motelu w New Mexico. Do El  Paso mialem duzy sentyment bo tam spedzilem weekend 4 lipca w 1959 roku i mi sie tam bardzo podobalo. Miasto ciekawe, znacznie sie rozroslo od tego czasu jak tam bylem. Zwiedzilismy okolice, przeszlismy do Ciudad Juarez po drugiej stronie Rio Grande. To inny swiat. Poniewaz to nie byl sezon, wiec pustki, sklepy pelne towarow, ale bez kupujacych. Mowiac szczerze balismy sie tam jesc, bo to nigdy nie wiadomo. Tak ze po spacerze, odwiedzeniu zabytkowej katedry, kupnie paru butelek wrocilismy do samochodu. Po drodze spotkala nas niespodzianka, bo zaraz po przekroczeniu granicy Texas pobiera podatek od przyniesionych butelek alkoholu. Jak bysmy wiedzieli to bysmy nie kupowali bo roznica cen nie byla wielka pozatem jak przekroczylismy granice w Arizonie i Kalifornii, zadnych oplat nie bylo.

Po paru dniach zaczelismy wracac na zachod. Nasz pierwszy przystanek byl Phoenix ktory pamietalem z poprzedniego pobytu w sierpniu 1959 kiedy to byl otwarty piec. Oczywiscie w styczniu temperatura byla przyjemna. Musze wspomniec nasza jazde z Texasu, ktora trudno opisac. Ta ogromna plaszczyzna i na widnokregu wysokie gory, bez zadnej roslinnosci. Cos jakby przeniesione z ksiezyca czy innej planety. To jest niezapomnainy widok.

Poniewaz do mojej emerytury bylo niedaleko wiec pojechalismy ogladac osiedla emeryckie. Najbardziej imponujace bylo Sun City kilka mil od miast w malowniczym terenie pustynnym z widokiem na wysokie gory. Slicznie zaplanowane domy, ladny budynek klubu z basenami kapielowymi, polem golfowym i restauracja. Ceny na nasza kieszen, tylko daleko do "swiata" i rodziny. Pozatem tam latem sa niesamowite upaly. Co prawda niema wilgotnosci, nie mniej jest jak w piecu.

Godzina jazdy doskonala autostrada do Meksyku. Tam typowe przygraniczne miasteczko pelne aptek - tansze lekarstwa i bez recepty - adwokatow - latwe rozwody na poczekaniu - dentystow - korzy pobieraja kilkakrotnie nizsze ceny  jak u nas. Trzeba przyznac ze czysto, ale straszna bieda. Do Meksyku wchodzi sie na piechote bo zabieranie samochodu wymaga sporo formalnosci i nigdy nie wiadomo czy gdzies samochod sie nie "uplynni". Zapewne w umowie o najem jest zastrzezone ze nie wolno go zabierac do Meksyku.

Niedaleko za miastem jest studio filmowe gdzie filmuja wiekszosc scen do filmow kowbojskich. Mozna tam sie przejechac pociagiem pamietajacy dziki zachod w koncu zeszlego wieku, czy tez wozem na wielkich kolach w jakich emigranci podrozowali na zachod. Byly pokazy strzelanin na dzikim zachodzie i mozna bylo w nich brac udzial. Mimo stycznia byl solidny upal tak ze powrot do klimatyzowanego samochodu byl ulga.

Nastepnie pojechaslismy do Tuscon, ktory jest wiekszy i bardziej "miejski". Nie mniej to jest uroczy poludniowy zachod. Okolice sa malownicze i sporo bardzo luksusowych dzielnic ze znanym Scotsdale gdzie sa najslawniejsze stadniny koni i bardzo eleganckie "zimowisko" o swietnym suchym klimacie, ale oczywiscie w zimie tylko, bo latem jest tam nieziemski upal.  Chcielismy zobaczyc co jest w okolicznych wzgorzach i lasach i sie zgubilismy. Dopiero jak sie popatrzylismy na mape zobaczylismy jak daleko zajechalismy.

Po kilku dniach pojechalismy do Los Angeles. Pio drodze w Quartz City byla konwencja posiadaczy motorowych domow o czym nie widzielismy. Chcielismy tylko tam cos zjesc na lunch i utknelismy w tloku. Stracilismy ponad godzine zeby sie wydostac. To jest inny swiat i inni ludzie. Ja nie mowie o tych posiadaczach domow motorowych ktorzy jezdza nimi na wakacje czy weekendy. To byli ludzie ktorzy w nich zyja i koczuja z miejsca na miejsce. Tacy nowoczesni cyganie. Oni ani ich pojazdy nie naleza do eleganckich i zbyt czystych.

W Los Angeles bylismy tydzien mieszkajac na granicy koreanskiej dzielnicy. Zamawiajac hotel nie wiedzielismy o tym, ale bylo bardzo czysto i bezpiecznie. Poniewaz to byl nasz drugi pobyt w Los Angeles, wiec wiedzielismy jak sie poruszac. To moze lekka przesada bo ilosc drog i ich powiazania sa przerazajace. Bardzo latwo wyjechac albo nie wyjechac i jest sie zgubionym bo powrot na glowna droga przewaznie nie jest logiczny i latwo trafic tam gdzie lepiej nie probowac sie zatrzymac. Nie mniej pobyt byl bardzo ciekawy i wiele zobaczylismy. Wymienie tylko Queen Mary - statek przerobiony na hotel i muzeum. Obok wowczas byla jeszcze drewniana ges - najwiekszy drewniany samolot ktory nigdy nie nie latal w ogromnym hangarze. Biblioteka i dom rodzinny Nixon'a w ktorym byl posag Chruszczowa i wowczas zobaczylem sie jaki on byl niski. Bylismy poraz drugi w Universal Studios California ktore jest polozone na dwuch poziomach polaczonych ruchomymi schodami i duzo bardziej interesujace jak studio w Orlando, ktore ma calkiem inny charakter. Bylismy w slawnym Malibu, Santa Monica i codzienne cos nowego ogladalismy.

Tydzien minal szybko i byl czas powrotu do Las Vegas zeby spedzic tam ostatni dzien i wrocic do domu. Czas emerytury zblizal sie wielkimi krokami, bylo sporo formalnosci do zalatwienia w zwiazku z naszym slubem i zmiana mojej emerytury. Nasz dyrektor personalny byl mi bardzo pomocny. Od kilku miesiecy nie mialem wielkiej ochoty pracowac w poniedzialki. Chcialem nawet obciac pensje zeby miec wolne poniedzialki jak bylem w domu. On mi poradzil zebym poprostu powiedzial ze w poniedzialki bede pracowal w domu i nikt nic nie powie pod waunkiem ze bede to zalatwial dyskretnie i byl pod telefonem jak mnie ktos potrzebuje. Na poczatku rzeczywiscie zabieralem prace do domu, ale pozniej coraz mniej robilem i poprostu mialem wiecej czasu dla siebie. Interesy zaczely isc wolniej i wolniej i moje wysilki zeby je uaktywnic nie wydaly owocow. To byl trudny okres w ekonomii Polski i nasza apartura nie nalezala do priorytetow. Tak ze moze Mirek mial racje ze nie chcial inwestowac w promocje ktora i tak mogla byc wyrzucaniem pieniedzy w bloto. Kazdy z nas sie uczyl nowej rzecywistosci. Tego oczywiscie firma nie rozumiala bedac  przyzwyczajona do duzych zamowien. Nie moge powiedziec zebym byl pod duza presja firmy, bo wlasciwie powoli bylem juz "zapominany", ale mialem swoja wlasna osobista presje z ktorej nie moglem sie wyzwolic i chcialem ciagle "produkowac".

Poniewaz nie usmiechalo mi sie spedzanie zim w New Jersey a Jul miala dosc jezdzenia na Floryde gdzie byla juz tyle razy, doszedlem do wniosku ze jedyna rada to kupic tam dom na zimne. Mialem akurat pieniadze ktore moglem podjac, wiec postanowilem pojechgac w koncu kwietnia i cos kupic. Mialem adres polskiej agentki w Venice do ktorej zadzwonilem i przyslala mi troche materialow. Od ksiedza ktorego poznalem przez Marysie - siostre Staska - wynajalem dom w Port Charlotte na tydzien i pojechalismy. Jul nie wierzyla ze kupie dom, bo juz na ten temat wiele razy rozmwialismy i zawsze skonczylo sie na rozmowach. Po przyjezdzie zaraz zadzwonilem do owej agentki i zostawilem wiadomosc ze jestesmy i ze chcemy kupic dom. Jak widac miala wiele podobnych przypadkow i nie zaregowala. Pozniej dzwonilem kilka razy i nigdy nie miala czasu i nigdy sie nie spotkalismy. Nastepnego dnia wzialem ksiazke telefoniczna i zaczalem dzwonic do miejscowych agentow i zaczelismy ogladac domy.

Poczatkowo nie wiedzielismy czy szukac domow czy mieszkan wlasnosciowych. Po zobaczeniu cen zobaczylismy ze chyba lepszy bedzie dom. Nie mielismy pojecia o okolicy, ani co mamy szukac i wybierac. Po poludniu pomiedzy spotkaniami pojechalismy po okolicy i Jul zobaczyla przyjemny domek po drugiej stronie kanalu ktory byl do sprzedania. Nastepnego dnia jeden z agentow nas tam zawiozl, pokazal w srodku i sie nam spodobal i prawie ze sie  zdecydowalismy. Nie mniej w dalszym ciagu ogladalismy sporo domow, ale jakos zaden z nich nam sie nie podobal tak jak ten ktory Jul wybrala. Okazalo sie ze wlasciwiel umarl kilka miesiecy po kupnie domu - dom mial 6 lat - i odziedziczyly go dzieci: corka w Kaliforni i syn w Ekwadorze. Zaczely sie targi i po kilku dniach sie dogadalismy i wrocilismy do domu. Reszte formalnsoci zostalo zalatwione telefonicznie i poczta. Zostalismy wlascicielami domu na Florydzie.

W koncu maja polecialem do Polski na zebranie zarzadu spolki. Zamieszkalem w pustym mieszkaniu Mirkow na Starym Miescie. Kilka dni pozniej polecialem do Moskwy i zatrzymalem sie u Wiktora jak poprzedniej jesieni. Niewiele sie zmienilo za wyjatkiem tego ze byla ladna pogoda i pojezdzilismy odwiedzic stare katy i pofilmowac. Trafilismy nawet na plener gdzie nakrecano film o wypadkach zeszlorocznych. Po kilku dniach wrocilem do Warszawy na pare dni skad polecialem do Wilna. To bylo najekonomiczniejsze bo loty Lot'em byly bardzo nie drogie, tylko ze polaczenia byly kilka razy w tygodniu.

Na lotnisku w Wilnie czekal Wiktor i z przedstawicielem miejscowej firmy biotechnologicznej ktora byla naszym gospodarzem. Formalnosci paszportowe byly bardzo uproszczone. Poniewaz paszport amerykanski nie byl czesto widziany, wiec nie bardzo wiedziano co robic. Dostalem wize na lotnisku, bez oplaty. Organizacje pobytu  zalatwil Wiktor ktory z owa firma praciowal od lat i razem sprzedawali technologie produkcji interferonu do Chin. Technologia byla oparta na produkcji w konkurencyjnych fermentorach kupionych w latach kiedy bylem "persona non grata w sowieckim imperium do ktorego wowczas Wilno nalezalo" i pozatem konkurencja byla chojna w "zalacznikach" czego ja bym nie mogl pewnie dorownac. Nie mniej byl pomysl ze moze bedzie mozna podstawic Chinczykom nasza aparature z odpowiednimi zalacznikami jakie spolka mogla zalatwic. Niestety nie udalo sie. Duzym problemem byly firmy powiazania z Chinczykami ktorzy by chcieli to zalatwic i wsadzic swoje trzy palce i calkiem im sie nie podobal moj pomysl.

Nie mniej dostalismy zakwaterowanie w dawnym palacyku mysliwskim Tyszkiewiczow ktory byl hotelikiem Akademii Nauk, najpierw sowieckich a pozniej Litewskich. Bylo to troche poza miastem w slicznej malowniczej okolicy z mozliwoscia kapieli i spacerow a do miasta mozna bylo dejechac autobusem albo byc dowiezionym samochodem.

Dyrektor techniczny spolki i przyjaciel i wspolpracownik Wiktora, dosc ponury Zmudzin zajal sie nami. Musze powiedziec ze byl naprawde doskonalym i wytrwalym przewodnikiem. W sobote pojechalismy nad Narocz gdzie czekala na nas zaglowka ktora poplynelismy do odbudowywanego zamku ktory zwiedzilismy. Poniewaz nie znalem jego polskiej historii, wiec musialem poprzestac na litewskiej, ale wszedzie bylo mase polskich eksponatow. Po powrocie zwiedzilismy pare kosciolow gdzie polskie napisy byly bardzo niedbale zamalowane i zastapione litewskimi. To nie bylo przyjemne. Potem widzielismy przemarsz kilkunasto osobowego oddzialu nowej Armii Literwskiej, ale jeszcze w modurach sowieckich z nowymi odznakami. Wieczorem bylismy na obiedze w najlepszej miejscowej restauracji gdzie mozna powiedziec ze jadlo sie dobrze. Cen nie widzialem, zreszta przeliczniki byly rozne i nie pamietam gdzie i za co placilem i w jakiej walucie. Okazuje sie ze gospodarz czesto korzystal z Wiktora gosciny bo nie mogac dostac w Moskwie noclegu wielu z kolegow u niego nocowalo, gdyz byl jak sam sie przekonalem bardzo goscinny.

W niedziele pojechalismy do Kowna. Tam bylo wiecej widocznych polskich pamiatek, mimo ze to miasto przed wojna bylo stolica Litwy. Miasto robilo bardzo przyjemne wrazenie, bylismy tez na obiedzie - lunchu - w niezlej restauracji na starym miescie. Co bylo zadziwiajace ze nie bylo tam zadnych rosyjskich napisow, wszystko po litewsku. Jednak szybko zginela sowiecka "powloka", choc ekonomicznie z Rosja byli zwiazani i nie stac ich bylo na przestawienie sie na zachod. Najwiekszym problemem bylo to ze jakosc ich produkcji nadawala sie tylko na rosyjski rynek i nie byla na zachodnim standarcie, tak ze uzyskanie zachodniej waluty nie bylo dla nich latwe.

Na poniedzialek dostalismy samochod i przewodnika dobrze mowiacego po polsku - ale musielismy rozmawiac po rosyjsku, zeby Wiktor rozumial - i pojechalismy zwiedzac Wilno ze specjalnym uwzglednieniem polskich zabytkow jak Ostra Brama, muzea i stare miasto. Ja chcialem zobaczyc dawny Hotel Gerog'a ktory nalezal do bylej zony p. Soltana ktory przez wiele lat mieszkal u nas w Sopocie i byl Mamy przyjacielem jeszcze z czasow Truskawca. Poczatkowo nikt nie wiedzial gdzie on byl, ale pozniej juz niewiem kto wyjasnil ze obecnie jest on zarzadem miasta, przed tem byl siedziba partii litewskiej a jeszcze przsedtem NKWD. Pojechalismy tam i zobaczylem jeszcze dzis bardzo elegancki budynek ktory przed wojna musial byc duzym, nowoczesnym i bardzo eleganckim hotelem na swiatowym poziomie. Bylem mile rozczarowany. Normalnie jak sie slucha opowiadan - Soltan zawsze byl skromny i podkreslal ze to byl hotel jego zony, bo jego rodzina stracila wszystko w czasie rewolucji na Ukrainie skad pochodzil - to normalnie sa bajki dla grzecznych dzieci i bardzo ludzie nie lubia wscibskich pytan, szczegolnie od kogos kto ma pojecie o tym co sie mowi. "Mlodzi" Soltanowie mieszkaja w Stanach i Kanadzie i jestem ciekaw czy sie zainteresowali swoja "scheda".

Po zwiedzeniu miasta pojechalismy do Instytutu moich gospodarzy na zwiedzenie ich terenow. Przykro bylo zobaczyc taka ilosc konkurencyjnej aparatury. Ja zawsze mialem sentyment do swojej firmy i wszystkie takie widoki byly dla mnie przykre. Po zwiedzaniu mielismy konferencje na tematy wyzej wspomniane ktore nie dawaly mi wiekszych nadziei na nowe zamowienia. Wieczorem bylismy u gospodarza w domu na obiedzie gdzie byla mila atmosfera i nastepnego dnia wczesnie rano odlecialem do Warszawy.

Po paru dniach wrocilem do domu zeby z Jul pojechac do Wisconsin na slub mojej bratanicy Basi. Znowu spotkala sie nasza rodzina: Tadziowie, Renia, Jola, Rodzina Liz i  Wackowie z dziecmi: Basia i Stefanem.

Poniewaz Basia wynajmowala dom na wsi, wiec tam urzadzono spotkanie zeby sie rodziny panstwa mlodych poznaly. Pan mlody pochodzil z zachodniej Kanady i jego rodzice mieli tam duza farme, bracia i siostry tez. U nas to by sie pewnie nazywalo ze to byli wlasciciele ziemscy ze  wzgledu na wielkosc tych farm, ale w Kanadzie gdzie wszystko jest na wielka skale, to byli farmerzy. Przjechali dwoma duzymi samochodami i nie pamietam ile osob bylo, ale bylo ich sporo. Wogole bylo duzo ludzi i trudno sie bylo polapac kto do kogo nalezy. Nasza rodzina sie "rozplynela" w tej "masie". Co mi pozostalo w pamieci to jak moj brat zrobil podstawowy wyklad o inzynierii genetycznej tesciom Basi. Jakos sie nie polapalem na czas zeby to sfilmowac. Jako dobry wykladowca dostosowal sie do poziomu wyksztalcenia sluchaczy.

W dzien slubu mielismy wczesny lunch w domu brata dla naszej rodziny. Jagoda, przyjaciel domu i bliska wspolpracownica brata z Polski czynila honory domu - bratowa byla na wsi u Basi -  i musze przyznac ze zaimponowala mi. Lunch naprawde sie udal. Po lunchu pojechalismy na slub ktrory odbywal sie w osrodku sportow narciarskich w slicznej okolicy. Ja bylem zatrudniony w charakterze operatora filmowego i mialem dwie kamery: jedna ktora caly czas filmowala a druga mialem w reku zeby filmowac wazniejsze momenty. Sam slub byl na tarasie z widokiem na okoliczne tereny narciarskie. Pierscionki przyniosl na swoim grzbiecie Basi pies z Alaski. Otaczajaca przyroda dodawala uroku calej  uroczystyosci. Po skonczonej ceremonii i gratulacjach przeszlismy do sasiedniej sali na obiad i tance ktore trwaly do poznego wieczora.

Nastepnego dnia po lunchu rozjechalismy sie do domow.

Po powrocie zaczalem sie przygotowywac do przejscia na emeryture i pozostania w firmie jako doradca. Odmowilem zrobiernia uroczystego obiadu z powodu mego przejscia na emeryture, co bylo ostatnio w zwyczaju, bo stara gwardia sie wykruszala. Nie mialem na to nastroju, pozatem w praktyce nie odchodzilem, tyle ze nie bede codziennie przychodzil do biura. Mialem sporo roboty do wykonczenia, przedewszystkim ze spolka ktora nie szla, tylko wegetowala i nasz wklad sie szybko "uplynnial".

W poczatku sierpnia wzialem dwuch ludzi i pojechalismy do Port Charlotte zeby pomalowac dom od zewnatrz, porobic rozne naprawy i poprawki, przygotowac dom na zime i odebrac uprzednio zakupione meble zeby dom urzadzic. Mialem dwuch sympatycznych facetow, braci. Jeden byl stolarzem a drugi inzynierem. Tak sie urzadzilismy ze czesc dnia pracowalismy a pare godzin zostawalo nam na zwiedzanie i jezdzenie na plaze. Musze przyznac ze zrobilismy wiele i dom nadawal sie do zamieszkania ktore planowalismy na druga polowe pazdziernika kiedy wroce z Europy.

W drodze powrotnej zatrzymalismy sie na dzien w Orlando gdzie zwiedzili Disneyworld, a ja sobie troche poplywalem w motelowym basenie i pojechalem na zakupy. Wieczorem ich odebralem i nakarmilem i nastepnego dnia dojechalismy do Friedrichsburg'a gdzie zanocowalismy zeby nastepnego dnia w poludnie byc w domu gdzie zostawilem troche rzeczy, ich odwiozlem na Brooklyn i sam wrocilem do domu. Nastepnego dnia zaczal sie huragan Adrew, ktory wyrzadzil sporo szkod na wschodnim wybrzezu na poludnie od Miami. Nie mniej bylismy zdenerwowani tym huraganem, ale na szczescie mielismy juz ubezpieczenie, wiec moglismy spac spokojnie.

Kilka dni pozneij dostalem telefon od Anrzeja - profesora ze Lwowa ktorego poznalem w Pradze kilka lat wczesniej - ze bedzie w Nowym York'u i czy by sie mogl u mnie zatrzymac. Bylem troche tym zdzwiony, ale zaprosilem go. Odebralem z lotniska w Newark'u zabralem do siebie. Przez nastepny dzien czy dwa pokazalem mu nasza firme, Uniwersytety Rutgers i Princeton i troche New York'u, poczem odwiozlem go na autobus ktorym pojechal do Bostonu. On mi sie zrewanzowal zaproszeniem do Lwowa gdzie bede gosciem Ukrainskiej Akademii Nauk, tak ze nie bede musial placic za hotel, ktory zawsze dla cudzoziemcow slono kosztowal.

Niespodziewanie dostalem od znajomej ze SwissAir'u ktorym tak wiele razy latalem bezplatny bilet na inauguracyjny lot do Wilna. Skorzystalem z okazji i postanowilem zrobic prezent firmie ze polece na ten bezplatny bilet na spotkanie w spolce ktora chcielismy sprzedac wspolnikowi, poleciec do Lwowa i przy okazji spotkac sie z Gianpaolo w Szwajcarii i odwiedzic jego nowe nieruchomosci, ktore ciagle zmienial. Polecialem do Zurichu i stamtad pociagiem do Lugano gdzie czekal na mnie Gianpao skad mnie zabral do Santa Margarita gdzie mial urocze  mieszkanie w baszcie domu polozonego na wzgorzu z widokiem na morze i okoliczne gory.

Dom byl polozony na skarpie w parku z drzewami figowymi i podzielony na kilka oddzielnych mieszkan. Gianpaolo kupil baszte do ktorej prowadzila prywatna winda. Mowiac szczerze nie pamietam na ktorym pietrze byl poczatek mieszkania, bo nie popatrzylem sie nan z dolu. Wiem tylko ze na pierwszym pietrze mial 3 sypialnie i 2 lazienki. Na drugim pietrze byla kuchnia z malym stolem i krzeslami. Na trzecim pietrze byl duzy salon z oknami na wszystkie "strony swiata". Ze schodow pomiedzy 2 i 3 pietrem bylo wyjscie na dwu poziomowy taras  ktory pokrywal wiekszosc domu. Widok z tarasu jak i z salonu byl zarowno na zatoke jak i na otaczjace ja gory. Umeblowabnie bylo bardzo eleganckie, zreszta Gianpaolo byl swietnym dekoratorem i nigdy na siebie nie zalowal.

Po drodze jadac do domu wstapil do kilku sklepow i kupil cos na kolacje, tak ze zjedlismy w kuchni, poczem powiedzial mi ze powinienenm pojsc wczesniej spac bo lecialem cala poprzednia noc a sam poszedl do swojej owczesnej dziewczyny i wrocil nastepnego dnia rano. Niestety pogoda nie dopisywala, zaczal padac deszcz. To byla druga polowa wrzesnia wiec nie bylo cieplo. W przerwie pomiedzy deszczami pojechalismy do miasteczka, pospacerowalismy po nabrzezu pelnym bardzo eleganckich jachtow. Jeden duzy z zaloga byl z Wilmington, Deleware, wiec musial przeplynac Atlantyk zeby sie tam znalezc.
W drodze powrotnej wstapil do restauracji i nakupil roznych doskonalosci na kolacje bo zaczelo padac i nie mialem wielkiej ochoty na spedzenie calego wieczoru w restauracji. Zmiana czasu robila swoje.

Wieczorem i w nocy lalo bardzo. W pobliskiej Genui - 15 km na zachod - czesc miasta byla zalana, samochody splywaly do kanalow i bylo sporo wypadkow w ludziach co ogladalismy na wieczornym dzienniku TV. Nastepnego dnia byl dosc chlodny ale sloneczny dzien. Na sniadanie pojechalismy do malej kafejki - wowczas sie dowiedzialem ze ceny sa calkiem inne jak sie stoi przy barze, a jak sie siedzi przy stoliku. Gianpaolo zawsze byl goscinny i my siedzielismy przy stoliku. Zainteresowalo mnie dlaczego tyle ludzi stoi przy barze, kiedy sala jest pusta. Teraz to zrozumialem. Gianpaolo zatrzymywal sie w kilku miejscach i cos zalatwial, potem w jakims malym miasteczku wstapilismy do cos w rodzaju oberzy gdzie widac byl czestym goscie bo gospodyni go bardzo serdecznie witala, na lunch.

Nastepnie pojechalismy ogladnac jego nastepny nabytek ktory byl nad jeziorem Garda z widokiem na jezioro i Szwajcarie. Dom byl 3 pietrowy i o duzej powierzchni. Wjezdzalo sie do murem ogrodzonego sporego ogrodu z drzewami owocowymi. Parter domu zajmowal duzy garaz gdzie byly zaparkowane 3-4 antyczne samochody jakie kolekcjonowal. Poprzednio w domu byla winda ze wzgledu na to ze dom mial bardzo wysokie pomieszczenia i spacer na 3 pietro byl meczacy. Jednak winda nie odpowiadala przepisom i Gianpaolo musial ja zlikwidowac. Niewiem czy pozniej zalozyl nowa winde.

Pierwsze pietro bylo wielka sala z trzech stron majaca szklanne sciany. Wszystko bylo w trakcie przebudowy, wiec bylo pusto tak ze wygladalo jeszcze wieksze. Wiem ze pod sciana, jedyna w calym pomieszczeniu byl albo bar albo kuchnia, ale wszystko jak wspomnialem bylo do remontu. Na trzecim pietrze bylo 4 czy 5 duzych sypialn i niewiem ile lazienek. Jedna sypialnia byla uzywana przez Gianpaolo jak tam zostawal na noc. Dom byl na wysokim zboczu, tak ze jezioro bylo "jak na dloni". Po ogladnieciu domu i rozmowie z rzemieslnikami ktorzy tam mieli pracowac, ale ktorych znalazl w ich domach zjechalismy do miasteczka z eleganckimi hotelami, bulwarami i malymi zacisznymi uliczkami pelnych drogich sklepow, dla bogatych turystow. Po zalatwieniu kilku spraw i kawie pojechalismy do Mediolanu gdzie Gianpaolo mial spotkanie z inna piekna dziewoja. Mnie umiescil w swojej dawnej garsonierze na wyzszym pietrze, a na dole w mieszkaniu ktore poprzednio zajmowali rodzice przyjmowal swego goscia. Po jej odejsciu mielismy mala kolacje ktora sam przygotowal.

Samo mieszkanie bylo calkiem zmienione od czasu smierci rodzicow. Bylo bardzo ladnie udekorowane, mial sporo nowych mebli. Robilo jednak wrazenie muzeum i nie bylo "przytulne" jak dawniej.
 
Nastepnego dnia pojechalismy do biura poczem jeden z jego pracownikow odwiozl mnie na dworzec kolejowy skad odjechalem do Zurichu. Tam przenocowalem i nastepnego dnia odlecialem do Wilna. Tam czekal na mnie Wiktor z przedstawicielem firmy ktora poprzednio odwiedzilem i ktora nam zalatwila pokoje w osrodku wypoczynkowym. Musialem czekac kilka dni zeby zlapac samolot do Warszawy ktory latal pare razy w tygodniu. To byla cena jaka musialem zaplacic za darmowy bilet i w dodatku klasa busienss'owa. Za przelot z Wilna do Warszawy musialem zaplacic, bo tam nie bylo polaczenia Swissair'em na ktory mialem bezplatny bilet.

Dom wypoczynkowy byl w typowym sowieckim stylu zarowno budynku jak i jego wyposazenia, ale "darowanemu koniowi nie zaglada sie w zeby". Te kilka dni nie byly takie trudne do zniesienia. Jedynym problemem jaki byl trudny do "przelkniecia" byl brak cieplej wody, tak samo jak bylo i w czerwcu, kiedy to Wiktor nagrzewal troche wody mala grzalka do herbaty lub przynosil z kuchni, bo mycie sie zimna woda nie jest przyjemne, a nie myc sie jest jeszcze gorzej. Chyba tylko raz pojechalismy do miasta na obiad bo bylo deszczowo i chlodno, na co nie bylem przygotowany bo mialem sporo rzeczy w Warszawie, wiec ich ze soba nie wozilem. Po kilku dniach polecialem do Warszawy gdzie tym razem wynajalem mieszkanie u tej samej pani gdzie mieszkalem dwa lata wczesniej. Zatrzymalem sie tam na kilka dni zeby poleciec do Lwowa.

 


Stanislaw Szybalski
Punta Gorda, FL 33950
Prawa autorskie zastrzezone