ARTUR HUTNIKIEWICZ
Lwowskie „Zaświecie"


Przedmieście Halickie we Lwowie w I połowie wieku XVII zamykały dwa wzgórza; Góra Szembergowa i Góra Kalecza. Były to tereny już poza murami miasta, które patrycjat lwowski upatrzył sobie jako miejsce niedzielnego czy świątecznego wypoczynku i sielskich zabaw.

 Teren między wzgórzami zapełnił się z czasem podmiejskimi dworkami, tu obrały sobie za idealne miejsce do skupionej kontemplacji i służby Bożej siostry karmelitanki i tu po wypędzeniu sióstr przez Józefa II w poklasztornych budynkach, już z początkiem XIX w. założył Józef Maksymilian Ossoliński swój słynny później Zakład Narodowy im. Ossolińskich. 
Po zboczach wzgórz pięły się w górę wąskie i kręte uliczki, Kalecza i Cytadelna, zwana też niekiedy Forteczną, a u ich zbiegu, w rozległym ogrodzie stał dom o dość osobliwej konstrukcji, szeroko rozsiadły i ozdobiony z jednej strony wznosząca się ponad dachem kwadratową wieżą. Dom ten w r. 1989 kupił dla swojej młodziutkiej żony Marii z Młodnickich i dla jej rodziny znany powszechnie biznesman tamtych czasów, jeden z twórców galicyjskiego przemysłu naftowego Wacław Wolski. Duszą i panią domu od pierwszego dnia objęcia tej posiadłości stała się właśnie owa Maria, a właściwie Maryla (bo takiej formy imienia będzie później używać przez całe życie) z Młodnickich Wolska. Ponieważ była z natury istotą poetyczną i marzycielską, przeto od pierwszego momentu odczuła swoisty urok tego domu, skrytego w gąszczu rozległego ogrodu, na ustronnej ulicy, więc go nazwała „Zaświeciem". „Zaświecie" - a zatem miejsce niejako poza zgiełkiem świata, niedalekiego miasta - spokój, zacisze. 

Genealogia rodzinna Maryli Wolskiej, jednej z wybitnych później poetek tzw. Młodej Polski, była dość powikłana i bardzo znamienna dla narodowościowego charakteru i składu mieszkańców Lwowa. Jej dziadek ze strony matki Karol Monne był potomkiem emigrantów francuskich, którzy przed rewolucją używali nazwiska Monne de la Tour. Karol Monne ożenił się z Kordelią baronówną Wentz zu Niederlannstein ze starej nadreńskiej rodziny szlacheckiej sięgającej swą genealogią głębokiego średniowiecza. Jeden z protoplastów tego rodu Konrad von Alzey uznawany był obok słynnego Waltera von der Vogelweide za domniemanego autora starogermańskiej sagi o Nibelungach. 
Na przełomie w. XIX i XX obie rodziny były już od dwu pokoleń całkowicie spolonizowane. Owocem mariażu Karola Monne i Kordelii Wentz była córka Wanda, która po rozejściu się Kordelii z mężem wychowywała się pod opieką dwu kobiet, matki i ciotki, Teresy Wentz, osoby nieprzeciętnie wykształconej, która prowadziła we Lwowie Zakład Naukowo-Wychowawczy dla Panien. Atmosfera domu, mieszczącego się przy Placu św. Ducha, i szkoły była polska, wysoce patriotyczna, uczyli tam znani profesorowie, w domu bywały stale wybitne osobistości lwowskiego świata inteligencji i okolicznego ziemiaństwa. Wanda Monne wychowywała się więc w klimacie wysokiej kultury intelektualnej i ideowej. Była dziewczyną uderzająco piękną i wielostronnie uzdolnioną, literacko i artystycznie. 

W r. 1865 Wanda Monne poznała na balu mieszczańskim w słynnej Strzelnicy przy ul. Kurkowej Artura Grottgera, którego obrazy już pierwej podziwiała i marzyła o poznaniu ich twórcy. Była to miłość od pierwszego spojrzenia, która nigdy jednak spełnić się nie miała. Grottger, który już wówczas chory był na gruźlicę, z czego nie zdawał sobie sprawy, zmarł w dwa lata później w Paryżu. Wanda Monne wyszła potem za mąż zgodnie z życzeniem Zmarłego za Karola Młodnickiego, również artystę malarza, który był najserdeczniejszym przyjacielem Grottgera, ale pozostała wierna na zawsze swojej pierwszej miłości. W rodzinie Młodnickich panował swoisty kult Zmarłego, a ich dom zamienił się z czasem jakby w muzeum pamiątek po Grottgerze, jego obrazów, szkiców, korespondencji, przedmiotów codziennego użytku. W tym klimacie rosła i rozwijała się córka państwa Młodnickich Maryla. Wychowanie odebrała jak to było raczej powszechnie wówczas przyjęte domowe, ale ze względu na profesję ciotki, przełożonej renomowanego zakładu, bardzo staranne i wszechstronne. Dopełnieniem tego wykształcenia była ogólna atmosfera i kultura domu, jego tradycje, częsta w nim obecność przyjaciół ze świata lwowskiej elity intelektualnej. Z natury miała temperament namiętny, żywą wyobraźnię, niezwykłą inteligencję, chłonęła łatwo wszystko to, co najlepsze w jej najbliższym otoczeniu, ale też buntowała się niekiedy, szukając własnej, swojej drogi i nieskrępowanej przez nikogo wolności. Tak jak w tym wierszu, wyrażającym tak znamiennie jej dziewczęce pragnienia: 

    Dusza moja na zawsze zostanie dziewczyną, 
    Co w las poszła o świcie, z dzbankiem, na jagody, 
    Krasą śmiała i ufna, że choć lata miną, 
    Ona przetrwa w urodzie lic swych wiecznie młodej... 
    Dusza moja na zawsze zostanie dziewczyną.
    Dusza moja w zielonym na warkoczach wianku, 
    Ścieżką idzie samotna, wolna, jak ptak w lesie, 
    W pas się słońcu jednemu kłania o poranku. 
    Niby wicher swobodna nad życiem się niesie, 
    Dusza moja w zielonym na warkoczach wianku...
    Dusza moja nikomu wziąć się nie da w ręce; 
    Własna swoja, niczyja, nieznana nikomu, 
    W zaświat boży swe serce poniesie dziewczęce, 
    Niby malin, wieczorem, pełny dzban, do domu 
    Dusza moja nikomu wziąć się nie da w ręce. 

Wbrew tym dziewczęcym marzeniom o wiecznej, absolutnej wolności, w życiu Maryli Wolskiej miał się na swój sposób powtórzyć jakby wzór i archetyp uczucia, które tak głęboko i trwale zaciążyło w życiu jej matki - nieoczekiwana miłość, która zagarnia i zniewala na zawsze. W r. 1887 nieznany jeszcze wówczas szerzej Ignacy Jan Paderewski koncertował we Lwowie. Na koncercie tym, który odbył się przy pustawej na ogól sal), była obecna Wanda Młodnicka z czternastoletnią córką. Paderewski miał wtedy lat 27, był cudownym młodzieńcem, smukłym, wysokim, z burzą lwiej, rudopłowej grzywy nad czołem i miał w dodatku na użytek czaru, jaki rozsiewał samą już aparycją, swoją wspaniałą muzykę. Podbił z miejsca i okazało się na długo wyobraźnię i serce 14-letniej dziewczyny. 
Maryla Młodnicka wyszła potem za mąż za Wacława Wolskiego, który był najidealniejszym mężem, urodziła mu pięcioro dzieci, ale czar tamtej, pierwszej, romantycznej i dziewczęcej miłości wciąż trwał. Widywała potem Paderewskiego przy różnych okazjach, zwierzała się w listach do Elizy Orzeszkowej ze spotkania z nim w Warszawie w czasie odsłonięcia pomnika Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu: 

    „... wyrwałam się z Matką moją - zobaczyć pomnik. Warszawę - i Paderewskiego. I przeceniłam swoje siły [...] zrobiłam źle [.-.] Sądziłam że po latach tylu - zdołam bez wstrząśnięcia głębszego zobaczyć tego człowieka, że potrafię patrzeć już na niego jako na fatamorganę przeszłości - na widmo snów moich dziewczęcych, które przeszły, a dzień trzeźwy, biały dzień dla mego życia nastał. Ale czar trwa [...] Kiedy stanął przede mną - zdawało mi się, że moja młodość przychodzi do mnie i mówi: „Jestem" [...] miałam wrażenie, którego do śmierci zapomnieć nie zdołam [...] że mi ten człowiek duszę zabiera [...] na własność". 

Maryla Wolska była bardzo dyskretna w wyrażaniu swoich uczuć intymnych. Niemniej są u niej takie wiersze, w których adresat owych wyznań poetyckich, aczkolwiek nie wymieniony z imienia, wydaje się być zupełnie wyraźny, jak w wierszu pt. Ex voto
Votum to jest znak, który zawieszamy przed czymś Najświętszym, to jest symbol wierności, którą ślubujemy na zawsze. 

    Wiem, że nie będziesz dla mnie niczym więcej, 
    Jak mgłą i snem, 
    A jednak - w ciszę tę księżycem złota 
    Wyciągam ręce z bezbrzeżną tęsknotą 
    Za widmem twem... 
    Wiem, że nie będziesz dla mnie niczym więcej, 
    Jak mgłą i snem, 
    A jednak - w ciszę tę księżycem złotą 
    Własne me serce zawieszam ex voto 
    Przed widmem twem... 

Maryla Wolska ujawniła się jako poetka już od pierwszych dni objęcia w posiadanie „Zaświecia". Stworzyła w tym domu swoisty salon literacki, który rychło stał się miejscem spotkań intelektualnej i artystycznej elity Lwowa. Jeden z bywalców tego domu, wybitny krytyk literacki Ostap Ortwin pisał o tym niezwykłym miejscu pod lwowską cytadelą i o uroczej pani tego domu w nekrologu po jej śmierci w r. 1930: 
Ćwierć wieku temu Maryla Wolska należała do najściślejszego grona młodej [...] polskiej poezji na gruncie Lwowa. Gościnny jej dworek na Zaświeciu pod Cytadelą [...] stał zawsze na oścież otworem „dla obrazoburczej garstki młodych poetów. „Mieli oni tu oparcie towarzyskie po pracy i studiach, znajdując chwile rekreacji i umysłowej sjesty w długich, swobo­dnych i beztroskich pogawędkach, okraszonych isk­rzącym się żartem i dowcipem. „Pani na Zaświeciu" była niezrównanym ich kolegą-rówieśnikiem, towarzyszem i przyjaciółką, a wraz z matką swą, Wandą Młodnicka zawsze niezawodną opiekunką, pełną ludzkiej życzliwości i dobroci". 

Na „Zaświeciu" bywali obok Ortwina Edward Porębowicz, profesor romanistyki Uniwersytetu Lwowskiego i jednocześnie znakomity poeta, genialny tłumacz największych arcydzieł literatury zachodniej, zwłaszcza Boskiej Komedii Dantego, liryki prowansalskiej, poematów Byrona; Jan Kasprowicz, stojący wówczas u szczytów swojej poezji jako twórca Hymnów; Stanisław Antoni Mouller, adwokat z zawodu i zarazem powieściopisarz; ale rdzeń towarzystwa stanowili młodzi poeci, którzy przybrali nazwę „Płanetników", przede wszystkim młodziutki jeszcze wówczas i dopiero debiutujący Leopold Staff, jego przyjaciel, również poeta Józef Ruffer, ze względu na swą niezwykłą dobroć nazywany w tym gronie półżartobliwym imieniem Santo Giuseppe, no i oczywiście Maryla Wolska.

Właśnie w tym czasie zaczęły się pojawiać coraz częściej jej poetyckie tomiki: Theme varie. Symfonia jesienna, Święto słońca, Z ogni kupalnych. Była to poezja bardzo prywatna, egotyczna, zamknięta w sobie, w wyrazie wyjątkowo subtelna i dyskretna i o wysokiej kulturze literackiej. Jej przewodnim wątkiem była świadomość niewspółmierności między marzeniem a spełnieniem. Czekamy na szczęście, które nigdy się nie zjawia w takim kształcie i wyrazie, jakich się pragnie. Towarzyszy nam jednocześnie nieustępliwy smutek, który wywiązuje się z poczucia, że wszystko, co najbardziej bezcenne, skazane jest na przemijanie, a zarazem w perspektywie odchodzącej wciąż nieodwołalnie fali czasu nabiera szczególnego uroku i piękności, stając się przedmiotem tęsknoty. Źródłem pociechy i ocalenia staje się pamięć, która z nikłych śladów odbudowuje urokliwe obrazy chwil minionych lub zatopienie się w nieśmiertelnym pięknie wiecznie odradzającej się natury. 

Jest taki cykl poetycki Maryli Wolskiej Na dnie zwierciadeł, zawierający jak gdyby jej program literacki, jej szczególną wrażliwość i pamięć światów, których już nie ma: 

    Kocham czar wspomnień, smutny wdzięk dawności,
    Woń starych dworów, pustki i lawendy,
    Roztwory wielkich, szklanych drzwi - bez gości,
    Myśl, że tak wiele przeszło życia tędy,
    Życia co płynąc, jak dym się ulatnia -
    I żem nie pierwsza tu i nie ostatnia... 
    I zdaje mi się, ze w powietrza strudze,
    Co przez pokoi płynie pustkę wonną,
    Dech się czyjś ostał, jakieś szczęście cudze,
    Żal czyjś tęsknotą gnany tu pozgonną,
    Cos, co jak zapach uwiędłego kwiatu,
    Miejsc się kochanych nie puszcza i trwa tu. 

Dom na „Zaświeciu" był główną kwaterą „Płanetników". Ale latem całe towarzystwo wyjeżdżało też do Storożki i Perepelnik. W r. 1882, gdy okazało się, że 9-letnia wówczas Maryla Młodnicka zagrożona jest chorobą płuc, zaczęto jeździć dla zdrowia w miesiącach wakacyjnych do miejscowości Skole. Później ze skromnych oszczędności zakupiono niewielki grunt, na którym postawiono drewniany dom z werandą, nazywając go Storożką, od pobliskiej, dawnej strażnicy celnej. Dom stał na wzgórzu, z którego rozlegał się wspaniały widok na całą dolinę, rzekę i wieniec gór. Miejsce to stało się przestrzenią wielokrotnych kontaktów poetki z pięknem natury i często powracającym motywem wielu jej wierszy. 

Z czasem do Storożki dołączyły Perepelniki. Majątek ten, w którym gospodarzył później jeden z synów poetki, odziedziczony został przez Wolskich po ich krewnych Pokutyńskich-Padlewskich. Był tam obszerny dom, typowy polski dwór ziemiański o tym szczególnym klimacie i uroku, na które składała się żywa wciąż pamięć wielu pokoleń, które w tych ścianach przemi­jały. Storożką i Perepelniki wielokrotnie wracały w wierszach Maryli Wolskiej zwłaszcza w latach późniejszych, oglądane z perspektywy kończącego się już zwolna życia. Jest taki wiersz Opór pod Storożką. Opór to rzeka przepływająca przez dolinę, ponad którą stał dom. Wspomnienie jakiegoś dalekiego, letniego dnia i samej siebie wówczas, malej dziewczynki, o bosych, mokrych stopach, skwar południa i ta rwąca woda, wszystkie rzeki górskie są rwące. Wszystko to widziane z odległego czasu przez dojrzałą kobietę, w którą zamieniło się tamto dziecko. I to nagłe uczucie tęsknoty za tamtą chwilą, tak piękną, że chciałoby się, aby trwała wiecznie. 

    Woda rwąca, zielona, 
    Zimny, śliski, migotliwy pęd. 
    Wyciągnięte na wietrze ramiona. 
    Ślady mokrych na kamieniach pięt...
    Wertep, glina, dziewanny.
    Kij, kapelusz na oczach, jak grzyb - 
    Na dnie wody zachłannej, przeszklannej, 
    Cienie drobnych ślizgają się ryb.
    Skwar, południe, pogoda, 
    Wspak we wodzie dwojący się las, 
    Taka rwąca, szumiąca ta woda. 
    Taki rwący, szumiący ten czas.
    Słońce, niebo, murawa. 
    Bryzgi piany i głazy na dnie... 
    Czas cię spłukał, godzino łaskawa, 
    Czemuż razem nie spłukał i mnie? 

I drugi wiersz ze wspomnianego cyklu Nad dnie zwierciadeł. Stary dwór w Perepelnikach, oglądany w zwierciadle wspomnień, które odbija całe życie jakby na wspak, w odwrotnym, biegu. 

    Jak wnętrz znajomych przewrotne wykroje, 
    W zwierciadle mętnych odbite kwadratach, 
    Tak mi się jawi - opacznie - po latach, 
    Dziwne, przedziwne, własne życie moje...
    Pamięci złota rama je obrzeża, 
    W taflach zawianych dwojąc półprzytomnie 
    Świat, gdzie słuch zginął po tobie i po mnie - 
    Z ogrodu płynie woń pokosów świeża... 
    Czerwcowy, późny, słodki zmierzch, jak ongi... 
    Te same ciepłe, pachnące przeciągi, 
    Pokoje tylko mroczniejsze i pustsze... 
    Na dnie zwierciadeł, w mierzchnącym zarysie, 
    Ugasa wszystko... 
    Życia majak śni się, 
    Prawda, odbita na wspak, w krzywym lustrze... 

Życie Maryli Wolskiej nie było łatwe. Jak każde życie ludzkie składało się z chwil radosnych i ze zdarzeń tragicznych. Jej małżeństwo było szczęśliwe. Wacław Wolski otoczył żonę i rodzinę dobrobytem człowieka wielkich interesów i choć w latach późniejszych w związku z katastrofą finansową i samobójstwem najbliższego przyjaciela i jednego z najwybitniejszych ludzi ówczesnej Galicji Stanisława Szczepanowskiego starał się bronić jego dobrego imienia oddając pokaźną część swego własnego majątku na spłacenie zobowiązań Zmarłego, rodzina Wolskich zachowała jednak względny dobrobyt. W domu rosło i rozwijało się wspaniale pięcioro pięknych i utalentowanych dzieci, trzech synów Ludwik, Kazimierz i Juliusz oraz dwie córki, Beata i Aniela. To szczęście rodzinne zburzyła dopiero wojna. Była dla poetki przeżyciem strasznym. Żyjąca dotychczas w atmosferze bezpieczeństwa przerażona była ogromem zła choć dzielnie usiłowała stawiać czoło surowym wymaganiom czasu jako siostra miłosierdzia w szpitalach wojennych, w bezpośredniej pomocy środowiskom i osobom szczególnie dotkniętym katastrofą. 

Dramatyczność sytuacji pogłębiał lęk o dwu starszych synów, którzy walczyli na froncie. I z tej też strony miały przyjść na nią ciosy najokrutniejsze. Jej najstarszy syn Ludwik, wyjątkowo utalentowany, ujawniający odziedziczone po matce uzdolnienia literackie, został w r. 1919 po straszliwych torturach zamordowany w Perepelnikach przez nacjonalistów ukraińskich. 
Za tym ciosem najcięższym poszły następne, śmierć męża w r. 1922, w roku następnym matki, w 1926 najmłodszego syna Juliusza. 
„Skończyło się „Zaświecie" - pisała do jednej z przyjaciółek - jest już tylko cmentarz". Reszta rodziny naturalną koleją rzeczy odchodziła w świat jedyny pozostały przy życiu syn Kazimierz gospodarował w Perepelnikach, córki powychodziły za mąż. Beata za ziemianina Józefa Obertyńskiego, który ciężko borykał się z trudnościami w czasach powojennych niełatwych dla ówczesnego ziemiaństwa.

Najmłodsza Aniela, zwana Lelą w kręgu rodzinnym, wyszła za Michała Pawlikowskiego, poetę z tak zasłużonej dla kultury polskiej rodziny Pawlikowskich z przedprzemyskiej Medyki. Dziewczęta były jedyną pociechą matki, obie wybitnie uzdolnione.

Beata Obertyńska jako poetka i prozatorka, w czasie drugiej wojny światowej wywieziona przez okupantów sowieckich do Kazachstanu, autorka wspomnień z tego wygnania Z domu niewoli Lela Pawlikowska okazała się utalentowaną malarką. Ostatnie lata Maryli Wolskiej zaznaczyły się w jej twórczości coraz głębszym jak gdyby zanurzaniem się w przeszłość, jedyną epokę, w której krótko czuła się szczęśliwą. Miała przeczucie zbliżającej się śmierci i pragnęła jej jak wyzwolenia. Uciekała myślami do najpiękniejszych swoich dni, ku szczytom skolskim, ku górom, lasom i tamtej rzece spod Storożki. Wyrażała w swoich ostatnich utworach, nadzieję że tamten, drugi świat, który jest naszym przeznaczeniem, będzie podobny do tego, do którego tyle razy radośnie biegła jako mała dziewczynka, jako dorastająca dziewczyna i jako dojrzała kobieta. 

    Nie wiem jaki tam będzie świat wtóry, 
    Jakie grzesznych radości ominą; 
    Moje niebo musi pachnąć świerczyną, 
    W moim niebie będą lasy i góry 
    - I rzeka tam szumieć powinna, 
    Ta jedna jedyna, ona, 
    Jak żadna inna Zielona... 

Maryla Wolska zmarła 25 czerwca 1930 roku w domu na „Zaświeciu". Pochowana została na cmentarzu Łyczakowskim , gdzie do dziś znajduje się wspólny grobowiec rodziny Młodnickich i Wolskich w formie obelisku z czarnego kamienia. Ulica Kalecza nosi obecnie nazwę Czajkowskiego . Dom jeszcze istnieje, w r. 1978 mieścił się tam ośrodek zdrowia dla pracowników Urzędu Bezpieczeństwa.

„Zaświecie", jego dawni mieszkańcy i goście powinni jednak pozostać na zawsze w pamięci najdalszych nawet polskich pokoleń jako jedna z piękniejszych kart historii i kultury Lwowa.

 

Copyright © 1993 Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich.
Wrocław.
Wszystkie prawa zastrzeżone.


Powrót

Powrót
Licznik