Tekst pochodzi z książki "Zwyciężyć tyfus - Instytut Rudolfa Weigla we Lwowie. Dokumenty i wspomnienia" - pod red. Zbigniewa Stuchly, Wrocław 2001, Wydawnictwo SUDETY i został umieszczony za zgodą Ireny i Zbigniewa Stuchly, którym składam tą drogą serdeczne podziękowanie.

Copyright by Zbigniew Stuchly Wrocław 2001
Wszystkie prawa zastrzeżone.

MOJE WSPOMNIENIA O PROFESORZE WEIGLU

JAN CZESŁAW REUTT


Moje kontakty z Rodzicami Wiktora Weigla rozpoczęły się w 1932/33 roku, gdy zaczęliśmy chodzić do jednej klasy VIII gimnazjum im. Króla Kazimierza Wielkiego we Lwowie. Wiktor już wtedy był bardzo zaprzyjaźniony z Wacławem Ogielskim, naszym wspólnym kolegą. W tym czasie do naszej trójki dochodził jeszcze Henryk Gaertner, który w 1935 r. przeniósł się do Krakowa, gdzie Ojciec jego otrzymał katedrę na UJ. W to miejsce doszedł do nas nieco młodszy wiekiem, i chodzący do niższej klasy Jacek Chwalibogowski, syn doktora - Wiktor, jako jedynak, traktował nas jak braci, a zwłaszcza Wacka Ogielskiego. W tym czasie wkraczałem w progi domu Profesora Weigla.

Profesor, a zwłaszcza Jego Żona, poznając nas coraz bliżej, chętnie nam te progi udostępniali. Profesor z zamiłowaniem uprawiał sport łuczniczy, którym stopniowo zaraził Turka (tak pospolicie nazywaliśmy Wiktora), a przez niego i nas. Dla odprężenia Profesor trenował w Ogrodzie Botanicznym, który znajdował się przy starym uniwersytecie JK.

Posiadał całą kolekcję przeróżnych łuków. Sam je ulepszał, sam wykonywał strzały, a była to robota bardzo precyzyjna. Celem zmuszania się do większego wysiłku, strzelał najczęściej jedną strzałą z odległości 50 metrów by za każdym razem po nią chodzić. Wprowadził nas w arkana tej sztuki tak, że w latach 1935-38 wraz z Turkiem, Wackiem i jeszcze kilku kolegami znajdowaliśmy się w czołówce krajowej nawet w grupie seniorów. Profesor, który sport ten uprawiał wyłącznie relaksowo, uzyskiwał często wyniki lepsze od ówczesnych rekordów świata. W tym czasie Turek niejednokrotnie wprowadzał nas do Instytutu pokazując różne jego zakamarki a zwłaszcza hodowlę świnek morskich.

Wakacje najczęściej Profesor spędzał w Iłemni, małej osadzie w Gorganach, położonej dziko wśród lasów i górskich potoków. Pasjonował się tam rybołówstwem (pstrągi). Oczywiście strzelał z łuku. Miałem okazję spędzić część wakacji w tym uroczym zakątku w 1938 roku, w najbliższym otoczeniu Profesora. Profesor kochał przyrodę. Chodził na polowania nie polując. Chodziliśmy na głuszce z bronią ale wolno nam było tylko je obserwować.

Przed wojną w Instytucie Profesora pracowało kilkadziesiąt osób. Instytut musiał być samowystarczalny. Całą administrację i buchalterię prowadziła żona Profesora, Zofia. Czarująca kobieta o niezwykłej delikatności oraz umiejętności zjednywania sobie ludzi. Osobą swą stwarzała zawsze miłą i ciepłą atmosferę. W tym czasie poznałem trzech pracowników - strzykaczy: Władka Nuzikowskiego, Henryka Uchmana i Mariana Rozena. Byłem z nimi na obozie harcerskim w Wiśle, razem z gośćmi z Rumunii. Nie zdawałem sobie sprawy że niedługo (był rok 1937) los złączy nas w pracy. Jeszcze w ostatnich dniach sierpnia 1939 roku przez myśl nam nie przyszło, że plany naszych studiów zostaną w tak tragiczny sposób zawieszone.

Gdy o świcie l września 1939 roku spadły pierwsze bomby na Lwów, wszyscy z nas zdolni do służby wojskowej pragnęliśmy jak najszybciej włączyć się do czynnego działania obronnego. Wtedy Profesor zaproponował mi, by do czasu otrzymania powołania do wojska przystąpić do pracy w jego Instytucie, który będzie pracował na potrzeby wojska i kraju. Skorzystałem z tej propozycji. Tak zostałem pracownikiem Instytutu aż do jego zlikwidowania, w marcu 1944 roku.

Pracę rozpocząłem w oddziale hodowli wszy zdrowych. Po wstępnym szczepieniu zacząłem karmić wszy. Pensja moja wynosiła 110 zł. Przez drą Henryka Mosinga zostałem dodatkowo zaszczepiony, tak bym mógł pracować na oddziale zakaźnym. Po kilku tygodniach, przeniesiony zostałem do wydzielonego oddziały na I piętrze starego budynku UJK gdzie pracowali: dr Mosing, profesorowa Weiglowa, Wiktor Weigl, Emil Czochraj i ja. Produkowana tam była szczepionka doświadczalna. Polegało to między innymi na tym, że każdy z nas trzech: Turek, Emil i ja hodowaliśmy wszy zdrowe (codziennie przybywała nam Jedna klatka), karmiliśmy je, a gdy dojrzały -szczepiliśmy. Po szczepieniu nadal każdy karmił, aż do oddania do preparowania. Cały materiał preparowała Profesorowa. Dr Mosing wykonywał ostatnie czynności, to jest miareczkowanie i rozcieńczanie. Wartość tej szczepionki okazała się o wiele wyższa, jednak ilościowo wykonywano jej znacznie mniej, w przeliczeniu na jednego pracownika, w produkcji masowej. W tym okresie, a był to bodajże luty 1940 r., odwiedził Instytut ówczesny I sekretarz Ukrainy Nikita Chruszczow. Pokazywałem jak się szczepi wszy. Zwiedził Instytut i przeprowadził rozmowy z Profesorem. W niedługi czas po tej wizycie otrzymał Profesor znaczne dotacje na rozbudowę Instytutu. Przydzielono duży, nowoczesny budynek, po gimnazjum żeńskim im. królowej Jadwigi, przy ul. Potockiego. Od tego czasu rozpoczęta się produkcja szczepionki.

Na przełomie roku 1939/40 częstymi „gośćmi" w Instytucie byli członkowie niemieckiej misji do spraw repatriacji. Usilnie namawiali Profesora do przeniesienia jeśli nie Instytutu, to żeby sam z rodziną będąc z pochodzenia Niemcem przeniósł się do GG jeśli nie do Rzeszy. Propozycji tej kategorycznie odmówił. Propozycje te ponawiane były w późniejszym okresie i w ostrzejszej formie, połączone z groźbą. Odpowiedź Profesora była zawsze ta sama - jestem z wyboru Polakiem i kraju nie opuszczę.

Profesor interesował się wieloma zagadnieniami. Zainteresował na przykład syna swego astronomią. Sam wykonał lunetę dającą znaczne powiększenie. Mogliśmy swobodnie oglądać księżyc i całą jego konfigurację. Oglądaliśmy też różne konstelacje.

Umiał parzyć doskonale kawę i herbatę, zaznajamiając nas z tymi tajnikami. Denerwowało Profesora zawsze to, że z dzbanka z którego nalewa czy to kawę czy mleko spływała po dzióbku kropla płynu walając obrus lub serwetę. Wymyślił, że u szczytu dzióbka należy wykonać styczny otwór pod jego brzegiem tak, że spływająca kropla przez ten otwór wpłynie z powrotem do dzbanka. Miał wspaniałego pracownika, jeśli mnie pamięć nie myli pana Szymańskiego, specjalistę do wytwarzania laboratoryjnej aparatury szklanej, który ten pomysł zrealizował (wykonywał on wszystkie pomysły Profesora, jak cylindry do rozcieńczania jelitek wszy, różne kolbki i naczynia). Prototyp takiego dzbanka zdał egzamin. Nikt jednak dalej tym pomysłem nie zainteresował się.

Potrafił Profesor robić przeróżne nalewki, którymi częstował gości. Sam nie pił lecz lubił degustować. Podpijaliśmy je więc czasem z Wiktorem. Najbardziej smakował nam ajerkoniak i mlekówka, która wykonana na mleku miała zupełnie klarowny wygląd, a mimo to w smaku czuło się mleko. Zajmował się też fotografią artystyczną, w czym pomagał Mu jego asystent, dr Kuzia.

W roku 1939/40 załatwił Profesor przyjęcie na studia medyczne synowi Wiktorowi i Wackowi Ogielskiemu. W roku następnym mnie. W tym czasie w Instytucie pracowało wielu ludzi nauki, profesorów z różnych uczelni w kraju, których losy wojny zagnały w te strony. Wielu z nich, a także kilku lwowskich profesorów pracowało fikcyjnie jako karmiciele, a myśmy za nich karmili wszy. W ten sposób więcej zarabialiśmy. W 1943 roku zginął tragicznie, z rąk nacjonalistów ukraińskich, prof. Jałowy. Pracował również w Instytucie, jako kontroler grupy strzykaczy. Bardzo miły i bezpośredni. Był najmłodszym, w tym czasie, profesorem w Polsce. Pogrzeb jego byt jedną wielką manifestacją polskości.

W 1943 roku dowiedział się Profesor, że w warszawskim getcie przebywał prof. Hirszfeld to, pod pretekstem zdobycia nowych szczepów tyfusu, (który panował w getcie) - za zgodą władz wysłał tam dr Henryka Mosinga, syna Wiktora i Emila Czuchraja, pracownika Instytutu, celem pobrania z chorych wszy. Osoby te, jadąc do Warszawy, zabrały ze sobą dwie flaszki nierozcieńczonej szczepionki, która wyglądała jak czarna kawa. Tam wręczono je prof. Hirszfeldowi. by dokonał szczepień wśród współtowarzyszy niedoli.

Dnia 11 listopada 1942 roku zostałem aresztowany razem z 59 profesorami, jako zakładnik. Prawie wszyscy zakładnicy zostali zwolnieni po kilku tygodniach, ja pozostałem w więzieniu, a po pewnym czasie zostałem wywieziony do Majdanka. I tu, dzięki licznym zabiegom i staraniom Profesora, zostałem zwolniony w lipcu 43 roku. Tak więc uratowany zostałem nie tylko przed tyfusem ale również wyrwany z obozu zagłady, dzięki Profesorowi. Nigdy nie potrafiłem spłacić Mu tego długu wdzięczności. Starałem się czynić to uczciwą pracą oraz całkowitym Mu oddaniem.

Wiem, że po wojnie znaleźli się ludzie, którzy śmieli oskarżać Profesora o współpracę z okupantem. W moim głębokim przekonaniu Profesor nie tylko nie kolaborował lecz umiał się ostro postawić i bronić wielu swych pracowników. Nie mówię tu już o dostarczeniu szczepionki, która szła do podziemia. Nie wierzę by Profesor nie zdawał sobie sprawy, że teren Instytutu dał możność ukrywania i pracy organizacjom jak Szare Szeregi czy ZWZ-AK. Ci natomiast, którzy rzucali potwarz Profesorowi, sami mieli sumienie nieczyste a wiadomo, że dla tego pokroju ludzi atak był najlepszą obroną.

Profesor rygorystycznie odmówił wyjazdu do Rzeszy. Zgodził się na przeniesienie Instytutu do Częstochowy, gdzie istniała już jego filia. Sam miał udać się do Częstochowy lub Krakowa. Instytut przy ul. św. Mikołaja likwidowaliśmy pakując cały sprzęt w odpowiednie skrzynie. Czynili to pod okiem Profesora, a później dr Mosinga: Andrzej Negrusz, Halina Madurowicz, Dezydery Szymkiewicz i ja, przy pomocy innych pracowników. Skrzynie te w całości doszły do Częstochowy. Adresowane do Rzeszy - doszły obciążone kamieniami.

Od końca marca 44 roku, nie mając już ważnego „Ausweisu", mieszkałem razem z doktorem Mosingiem w mieszkaniu Profesora przy ul. św. Mikołaja, pilnując pozostałości. Dr Mosing wychodził do miasta. Ja siedziałem na miejscu a posiłki przynosiła mi Matka lub rodzeństwo. W maju tego roku losy rzuciły mnie przez Jasło do Zakopanego, gdzie do końca wojny ukrywałem się pracując w Miejskim Szpitalu jako sanitariusz. I w tych warunkach niespodziewanie los zetknął mnie z Profesorem. Na oddziale zakaźnym szpitala, gdzie Niemcy nie wchodzili, dr Leon Bocheński ukrywał ludzi z „lasu". Wśród nich zaczął szerzyć się tyfus. Szpital szczepionki nie posiadał. Dnia 30 grudnia przyszedł do szpitala doc. Tadeusz Baranowski. Mieszkał w Krościenku, gdzie dzieci jego zachorowały. Podejrzewał tyfus brzuszny i przyniósł kał do badania. Od niego dowiedział się dr Bocheński, że w Krościenku ukrywa się Profesor Weigl. Wiedząc, ze pracowałem w Instytucie zaproponował, że da mi list do Profesora i może uzyska kilka kompletów szczepionki. Prosił o 10. Na drugi dzień otrzymałem test oraz pieniądze i razem z doc. Baranowskim udaliśmy się do Krościenka. Zima była ostra i śnieżna. Od Nowego Targu musieliśmy iść piechotą (około 30 km.). O zmroku dotarliśmy do Krościenka. Docent wskazał mi domek w którym mieszka Profesor. Ze wzruszeniem zapukałem. Po chwili drzwi otworzyła mi pani Stoerowa, gospodyni i pracownica wielce Profesorowi oddana. Zawołała „O Jezu, Jasio przyjechał". Zaraz wyszedł Profesor a po chwili druga jego żona Anna. Radości i opowiadania wiele. Nie było mowy bym zaraz na drugi dzień wracał. Tak więc Sylwestra spędziliśmy w tym gronie, przyszedł jeszcze na chwilę brat Profesora Fryc. Po sutej kolacji i doskonałych trunkach wspaniale się spało. Otrzymałem od Profesora 20 kompletów, za które Profesor nie wziął pieniędzy. Wypoczęty, nakarmiony, pełen wrażeń 2 stycznia rano z doc. Baranowskim wyruszyliśmy do Zakopanego. Docent miał odebrać wyniki analiz. Pod wieczór dobrnęliśmy na peryferie Nowego Targu. Na drugi dzień rano parowozem do Zakopanego.

Po oswobodzeniu Zakopanego (29.1.45 r.) w lutym, piechotą, udałem się do Krakowa (Niemcy wysadzili 4 mosty tak, że komunikacja z Krakowem była zerwana), by kontynuować studia. Wiele dobrego doznałem od osób repatriowanych i mieszkających już w Krakowie, jak np. prof. Julian Tokarski czy dr Rudolf Arendt. Był już w Krakowie Profesor. Oczywiście zaraz nawiązałem z nim kontakt.

Mieszkał przy ul. Wiślnej. Dzięki jego poparciu dostałem się na Wydział Lekarski UJ. Nie lubił Profesor załatwiania spraw urzędowych, upoważnił mnie pisemnie do reprezentowania Go w różnych biurach i instytucjach. Po pewnym czasie otrzymał Profesor mieszkanie w tak zwanej kamienicy profesorskiej przy al. Słowackiego 15. Było to duże mieszkanie cztero pokojowe na IV piętrze.

Pomimo swych olbrzymich zasług i osiągnięć naukowych był niechętnie, a nawet wrogo przyjęty przez niektóre osoby krakowskiego środowiska naukowego. Usiłowano z Profesora zrobić kolaboranta; człowieka, który narażając własne życie, uratował je milionom ludzi. Sam skromny, nie dbał o sławę j zaszczyty. Na własną rękę rozpoczął ponownie produkcję szczepionki w niewielkim domu czynszowym przy ul. św. Sebastiana. Niestety zaniechał dalszej pracy naukowej.

W miarę możliwości (pracowałem i studiowałem), zachodziłem do Instytutu. Czasami spotykałem się tam z Wiktorem, który mieszkał już w Zabrzu i rozpoczął kontynuację studiów lekarskich na Akademii Śląskiej.

W 1951 roku powołany zostałem do służby wojskowej. Po rocznej pracy jako lekarz pułku w Kłodzku, zostałem przeniesiony do nowo otwartego Sanatorium Wojskowego w Zakopanem. Dowiedziałem się, że na wypoczynek latem, przyjeżdża Profesor do Zakopanego. Mieszkał zawsze przy drodze do Doliny Strążyskiej. Raz zastałem Profesora gdy, po obmyciu owoców, każdą wiśnię wycierał ściereczką. Często powracał do wspomnień. Odniosłem wrażenie, że nie lubi Zakopanego.

Gdy w 1957 roku przebywałem na urlopie w Juracie, czytając „Przekrój" znalazłem krótką wzmiankę, że dnia 17 sierpnia zmarł w Zakopanem światowej sławy uczony, Profesor dr Rudolf Weigl. Nie byłem na Jego pogrzebie...

Jest pochowany na cmentarzu Rakowickim w Krakowie, w Alei Zasłużonych.

Kudowa 1983 r.


Jan Reutt (1919-2003)

W dniu 28 maja 2003 r. zmarł w Kudowie lekarz medycyny Jan Reutt. Wywodził się ze starej kresowej rodziny szlacheckiej o głębokich tradycjach patriotycznych. Ojciec Jego inżynier Leon Reutt był wielce zasłużonym wieloletnim prezydentem miasta Drohobycza. Dziad inżynier Gustaw Reutt uczestnik powstania styczniowego 1863 r., był adiunktem generała Mariana Langiewicza, dyktatora powstania styczniowego.

Jan Reutt urodził się 13 września 1919 r. we Lwowie. Do szkoły powszechnej i do l klasy Gimnazjum im. Władysława Jagiełły uczęszczał w Drohobyczu. Od 1931 r. kontynuuje naukę w VIII Gimnazjum im. Kazimierza Wielkiego we Lwowie, zakończoną maturą w 1939 r. W 1933 r. wstępuje do I Lwowskiej Drużyny Harcerskiej, najstarszej polskiej drużyny harcerskiej, która miała swoją siedzibę przy VIII Gimnazjum. Od 1937 r. prowadzi w tej Drużynie zastęp „Lisów". Członkowie tego zastępu stanowili we wrześniu 1939 r. trzon załogi punktu obserwacyjnego obrony przeciwlotniczej na wieży wodnej na Nowym Lwowie, który jako jedyny przetrwał do końca walki o Lwów w 1939 r. z zastępu „Lisów" Jana Reutta wywodzą się m.in.: Maciej Bittner legendarny członek batalionu Kedywu „Zośka" oraz Wojciech Bińkowski, członek Grup Szturmowych Kedywu.

Lata wojenne w okresie okupacji sowieckiej i niemieckiej spędza pracując w Instytucie prof. Rudolfa Weigla, jako jeden z najbliższych jego współpracowników, przy produkcji szczepionki przeciwko tyfusowi plamistemu.

W dniu 11 listopada 1942 r. Jan Reutt zostaje uwięziony przez Gestapo wraz z grupą profesorów, lekarzy i aktorów, traktowanych jako zakładnicy. Większość uwięzionych zostaje po pewnym czasie uwolniona, natomiast Jan Reutt zostaje zesłany do obozu koncentracyjnego na Majdanku k. Lublina. Po uciążliwych staraniach i interwencjach zostaje po kilku miesiącach uwolniony.

Studia wyższe podejmuje w 1945 r. na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, które kończy w 1951 r., uzyskując dyplom lekarza medycyny. W tym samym roku powołany zostaje do służby wojskowej, którą zgodnie ze swoim wykształceniem pełni na różnych stanowiskach w okresie 23 lat.

W 1973 r. zostaje przeniesiony do rezerwy w stopniu pułkownika. Osiedla się w Kudowie, gdzie przejmuje po prof. A. Faikiewiczu kierownictwo sanatorium „Zameczek".

W 1976 r. jest jednym z inicjatorów utworzenia Kręgu b. Skautów-Harcerzy Najstarszej Polskiej Drużyny Harcerskiej l Lwowskiej im. Tadeusza Kościuszki. Od 1996 r. był trzecim i ostatnim przewodniczącym tego Kręgu.

Uhonorowany wieloma odznaczeniami, w tym m.in.: Krzyżem Oświęcimskim i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Nurtowały Go w życiu dwie pasje: humanizm, wynikający z obranego zawodu lekarza i harcerstwo,

Spoczął w dniu 3 czerwca 2003 r. na cmentarzu Św. Henryka przy ul. Bardzkiej we Wrocławiu.


Powrót
Licznik