Odkrycie Ameryki - nie przez Columb'a
 

Na lotnisku Idlewild w New York'u wyladowalem 3 godziny wczesniej jak bylo w rozkladzie lotow. Powodem byla ladna pogoda i sprzyjajace wiatry. Urzednik Immigration zapytal ile czasu chce byc w Stanach. Powiedzialem ze 3 miesiace. Przystawil mi stempel. Jak pozniej zobaczylem pomylil rok tak ze dostalem nie na 3 ale na 15 miesiecy.

Na cle zamiast powiedziec ze moje wzory bombek choinkowych jakie wiozlem sa prezentami, powiedzialem ze sa probkami i musialem zaplacic clo. Z $5.00 jakie moglem legalnie wywiezc po kupnie pocztowki i znaczkow w Kopenhadze i zaplaceniu za clo zostalo mi kilka centow. Bedac tak wczesnie nie spodziewalem sie Wacka i nie wiedzialem gdzie mam na niego czekac. Mialem ze soba walizke, plaszcz skorzany z futrzana podpinka no i slawny tort z mascia, tak ze nie bylo mi sie latwo poruszac. Stalem jak ta biedna sierota przerazona troche wielkim swiatem i ludzmi ktorzy mowili duzo, ale ktorych malo rozumialem. Po chwili uslyszalem przez megafon swoje nazwisko i po polsku informacje zebym sie zglosil do stoiska Linii Lotniczych SAS gdzie mam telefon. Wzialem wszystkie swoje skarby i poszukalem stoiska gdzie czekal na mnie telefon. Brat sie ucieszyl ze mnie znalazl i powiedzial gdzie mam czekac i ze za jakies 2 godziny przyjada po mnie.

Tak jak obiecal przyjechal z zona ktorej jeszcze nie znalem. Przywitanie bylo bardzo serdeczne i widzialem ze moja nowa bratowa byla nim raczej przerazona, bo do takich przywitan nie byla przyzwyczajona. Staralem sie wszystko opowiadac "moim" angielskim, ale poniewaz ona i tak mnie nie rozumiala, wiec zaczelismy rozmawiac po polsku a brat jej tlumaczyl co bylo ciekawsze. To byl okres kiedy przyjezdni zza zeleznej kurtyny byli rzadkoscia i traktowani jako cos specjalnego, moze przypominajacego egzotyczne zwierzeta. Poczatkowo tego nie rozumialem i przyjemnie bylo byc osrodkiem zainteresowania.

Pojechalismy przez Brooklyn na Manhattan, Bylem rozczaowany budownictwem i jakoscia domow jakie mijalismy. Jedno co mi imponowalo to ilosci i jakosc samochodow co bylo dla mnie nowoscia. Brat widzac moje rozczarowanie pojechal na Park Avenue i tam wstapilismy do Hotelu Waldorf Astoria zeby wslac depesze ze dojechalem szczesliwie. Potem pojechalismy do Public Library na rogu 42 ulicy i Piatej Avenue i po zalatwieniu jakiejs sprawy i ogladnieciu budynku poszlismy do takiej malenkiej restauracyjki zeby sie napic soku z pomaranczy ktory przy nas wycisnieto. Potem pojechalismy na dol miasta gdzie zjedlismy hamburger'a w jakiejs takiej restauracyjce gdzie siedzialo sie na wysokich stolkach prawie ze na ulicy. Stamtad pojechalismy na przystan promu ktorym przeplynelismy Hudson do New Jersey, po drodze ogladajac statue wo;nosci i nabrzeza po obu stronach rzeki z wielkimi statkami stojacymi tam przy nabrzezach.

Mowiac szczerze Jersey City gdzie wyladowalismy nie wygladalo tak jak sobie wyobrazalem Ameryke. Ameryka dla mnie to byla Park Avenue, Piata Aleja, ale reszta byla bardzo przygnebiajaca. Pogoda byla fantastyczna, bylo goraco, tak ze moje robione na miare ubranie z kamizelka i recznej roboty buty na grubej podeszwie byly calkiem nieodpowiednie. Brat mial lekkie ubranie z Brook Brothers i czul sie doskonale. Bratowa byla ubrana skromnie ale ze smakiem i elegancja. To bylo w okresie kiedy jeszcze nie bylo drog miedzystanowych i dojazd z New York'u do Martinsville gdzie brat mieszkal nie byl ani latwy, ani szybki. Po wjezdzie na droge 22 zaczely sie nie konczonce sie sklepy. Zatrzymalismy sie w jednym z nich gdzie brat zamowil materace dla goscinnego pokoju. Potem pojechalismy do Howard Johnson na obiad. Po wielu latach ta restauracja zostala zamknieta i chyba potem rozebrana. Zalowalem, bo chcialem ze jak bede slawny zeby tam wmurowano tablice ze jadlem tam moj pierwszy obiad w Ameryce.

Po obiedzie pojechalismy do domu. Bylo juz ciemno wiec niewlele widzialem za wyjatkiem tego ze droga byla kreta przewaznie pod gore, ze bylo duze jezioro i potem bardzo stroma droga z ktorej byl dlugi wjazd do domu. Przy wjezdzie byl napis: "Pohulanka". Bylismy w domu.

Dom byl polozony na zboczu wzgorza w lesie. To byla dawna wozownia domu ponizej. Wjezdzalo sie po zwirowanej drodze przed dom. Z lewej strony byly dwa garaze. Sam dom nie byl duzy, szczegolnie od frontu. Wchodzilo sie do holu z ktorego z prawej strony byly schody na dol do jadalni, kuchni, skladziku  i wyjscia na ogrod oraz na gorne jeszcze nie wykonczone pietro. Na wprost byl living room - salon - z ktorego bylo wejscie do sypialni. W lewo byl gabinet ktory rownoczesnie byl przejsciem do garazu. Gabinet i sypialnia byly polaczone lazienka z wanna i prysznicem. Ja poczatkowo zamieszkalem w gabinecie i dzielilem lazienke z braterstwem. Dostalem dokladne instrukcje jak mam wszystko robic - brat profesor, wiec instrukcje byly dokladne i musze przyznac ze wprowadzil mnie w nowe zycie prawidlowo.

Jednym z jego pierwszych pytan bylo czy chce wracac. Kiedy powiedzialem ze nie, to sie bardzo ucieszyl, bo chcial zebym zostal. Pokazalem mu paszport i powiedzialem o mojej przygodzie w immigration. Paszport mialerm wazny tylko na rok a wize na 15 miesiecy.
Kilka dni pozniej zadzwonil do immigration z zapytaniem czy to nie pomylka. Powiedziano mu ze oni pomylek (?) nie robia i co jest w paszporcie jest wazne.

Nastepnego dnia byla sobota, wiec brat "systemem gospodarczym" wykanczal gorne pietro domu ktore mialo sie skladac z trzech sypialni i lazienki. Mr. Frazier przyjechal rano zeby budowac sciany i sufit. Ja musialem sie ubrac w swoje ubranie z koszula i krawatem zeby mnie zobaczyl jak ja wygladam "na codzien". Potem sie przebralem w brata robocze ubranie i zaczalem pomagac. To byla moja pierwsza praca "na budowie", wiec bylem tylko od "przynies i zanies", ale zawsze byla dodatkowa para rak, co prawda obie lewe, ale byly.

Poraz pierwszy zobaczylem amerykanskie materialy budowlane w postacji beleczek 2x4 cale, potem material na sciany ktory skladal sie z dwoch kartonow z warstawa gipsu pomiedzy nimi. Poniewaz to bylo poddasze, wiec trzeba bylo dach troche podniesc przy pomocy lewarkow. Robota szla dobrze i po jej skonczeniu dostalismy obiad. Bratowa gotowala smacznie i bardzo zdrowo, ale porcje nie byly jak w Polsce. Pozatem jadla bardzo wolno gryzac wszytsko bardzo dokladnie. Zeby wypelnic czas i zoladek pilem spro zrodlanej wody jaka brat mial w swoim zrodle na poboczu gory.

Nastepnego dnia byla niedziela, wiec poprosilem go zeby mnie zwiozl do kosciola. Pamietam tylko ze ksiadz ciagle mowil o zbiorce pieniedzy i to mnie calkiem do chodzenia zniechecilo. Jedynym plusem bylo to ze kazdy siedzial w lawce, a nie stal pod drzewem jak to bylo w Sopocie. Po kosciele wrocilismy na lunch, poczem pojechalismy do Sears'a po narzedzia. Zobaczylem sklep ktory znalem z katalogu i dowcipu jaki mi przed wyjazdem opowiadal Tomasz. To byl stosunkowo maly sklep w pobliskim Somerville, jednak po polskich sklepach wygladal imponujaco. Po obiedzie sluchalismy muzyke klasyczna a potem zabralem sie do uczenia slowek angielskich. Brat nie mial TV ktora uwazali z zona za zbedna i marnowanie czasu. Bylo tylko radio i Hi-Fi i zbior plyt muzyki klasycznej ktorej czesc pozniej odziedziczylem jak sie przenosili do Wisconsin.

Zebym sie nie nudzil jak bede sam w domu, dostalem instrukcje jak malowac okna. Z malowaniem bylem zaznajomiony jak malowalem kajak, ale to bylo troche inne i trzeba bylo uwazac zeby nie zamalowac okna ktore potem nie bedzie mozna otworzyc i szyb, bo zeskrobywanie lakieru zajmuje za wiele czasu. Nastepnego dnia byl ladny sloneczny dzien wiec pojechalem z bratem na uniwersytet a potem zostawil mnie w New Brunswick zeby poznac miasteczko, ogladnac sklepy, a przedewszystkim wystawy a potem o okreslonym czasie po mnie przyjechal zeby mnie zabrac do domu. Spacer byl ciekawy, miasteczko ladne, w czesci uniwersyteckie z dzielnica murzynska, ale czysta i z dziecmi bawiacymi sie w ogrodach. Nigdy nie widzialem malych zywych murzyniatek, kolorowo ubranych, tak ze sie im przygladalem z ciekawoscia. Obecnie to by bylo niemozliwe w zwiazku z histeria  pedofili, jaka obecnie popularna. Miasteczko robilo duzo lepsze wrazenie jak Brooklyn czy Jersey City przez ktore przejezdzalem w drodze z lotniska.

Nastepny dzien spedzilem na malowaniu okien a wieczorem pojechalismy do biblioteki w New Brunswick na pokaz filmu z Gene Kelly. Mialem polskie i miedzynarodowe prawa jazdy, ale one nie byly wowczas wazne, wiec dostalem lerner's permit zeby jezdzic z kierowca obok i nabierac doswiadczenia. Mimo ze mialem prawo jazdy, to nie mialem zadnego doswiadczenia i brat poswiecal dziennie pol godziny przed obiadem zeby ze mna pojezdzic czesto mowiac: Stasiuniu w lewo czy w prawo a jak to nie skutkowalo to powtarzal to bardzo glosno. Jak jechalem za szybko, zawsze mowil: nie masz gdzie sie spieszyc, zdazymy. Byl jak zwykle cierpliwy i wytrwaly nie tylko w nauce prowadzenia samochodu, ale tez w uczeniu mnie nowego zycia i miejscowych zwyczajow zebym nie musial jak inni immiganci zaczynac od zera robiac z siebie posmiewisko w miedzyczasie.  Jadac do biblioteki prowadzilem samochod i pamietam jak dzis droga byla pusta i dosc kreta wiec wlaczylem wysokie swiatla. Wowczas nadjechal ktos z naprzeciwka, a ja ich nie zmienilem i potem dostalem lekcje na ten temat ktora do dzis pamietam. Bratowa siedziala na tylnym siedzeniu i pewnie sie modlila, bo to nie byla bezpieczna jazda, ale brat chcial zebym nabral jak najwiecej doswiadczenia zebym mogl zdac prawo jazdy i stac sie samodzielnym.

W nastepna sobote znowu pomagalismy w wykonczaniu gornego pietra. Nabieralem wprawy i moglem juz wykonywac rozne samodzielne czynnosci. W niedziele pojechalismy do sklepu z kafelkami zeby wybrac kafle do lazienki jaka powoli nabierala ksztaltow. W srodku tygodnia pomiedzy malowaniem i cwiczeniem parkowania na podjezdzie brat mial konferencje na Uniwersytecie Colombia, wiec byla okazja pojechac do miast. Jechal razem z kolega i mieli sie spotkac na parkingu w instytucie. Poniewaz przyjechalismy wczesniej i bylo troche czasu wiec cwiczylem parkowanie. Za chwile pokazala sie policja uniwersytecka zeby sprawdzic co my robimy tak wczesnie rano. Brat wytlumaczyl, pokzal swoje i moje papiery i odjechali. Za chwile przyjechal kolega, przesiedlismy sie do jego samochodu i pojechalismy na Manhattan.  Wjechalismy przez Holland Tunnel i tam niedaleko na Houston Street wstapilismy do Katza na sniadanie. To sa koszerne delikatesy slawne z najlepszych pastrami. Tam mnie brat zostawil zebym sobie ogladnal  slawna wowczas Orchard Street gdzie sprzedawali rozne okazje i towary drugiej sorty i mozna bylo sie doskonale porozumiec po polsku. To bylo miejsce gdzie imigranci zaczynali swoje pierwsze zakupy. Mialem caly dzien do dyspozycji, mape i bylem umowiony na spotkanie na uniwersytecie o pewnym czasie zeby wrocic do domu. Mialem do przejscia kolo 190 blokow, wiec nie bagatela. Ciekawych odsylam do mapy zeby zobaczyli jak moj "spacer" wygladal.

Moze pozniej wroce do opisu poszczegolnych ulic i alei, a teraz w skrocie: poszedlem najpierw piersza aleja mijajac teatr zydowski, pozniej na St. Marks Place czyli 8-ma ulice ktora byla w tej czesci miast w wiekszosci Polska z polskim kosciolem sw. Stanislawa Kostki. Troche dalej byla Ukrainska czesc ze sklepami i cerkwia. Na drugiej alei byla polska restauracja gdzie pozniej kilkakrotnie jadalem. Tak doszedlem do 14 ulicy ktora byla wielkomiejska arteria handlowa pamietajaca lepsze czasy. Pozniej Harald Square ze sklepem Klein'a znanym z dobrych cen. Pozniej do Macy's i Gimblesa az wyladowalem na Times Square. W owym czasie 42 ulica byla pelna sklepow z okazjami i malymi restauracjami i kinami gdzie mozna bylo zobaczyc dwa filmy za cene jednego jak to bylo przed wojna we Lwowie kinach Ton i Uciecha. Idac na wschod minalem publiczna biblioteke ktora zwiedzilem zaraz po przyjezdzie z lotniska i gdzie brat wczesniej znalazl polska Encyklopedie Szlachecka. Potem poszedlem na ponoc piata aleja pelna wielkich luksusowych sklepow, wiekszosci linii lotniczych i okretowych.

Wstapilem do kilku sklepow i bylem oszolomiony ich bogactwem i niesamowita iloscia towaru. Wiele lat pozniej w filmie Moscow on the Hudson w podobnej sytucji byl bohater filmu jak zobaczyl ile jest rodzai kawy. Na szczescie ja nie zemdlalem bo pamietalem czasy przedwojenne kiedy nie bylo brakow towarowych. Potem wstapilem to katedry Sw. Patryka podziekowac ze udalo mi sie przyjechac i zobaczyc inny swiat. Stamtad poszedlem do Rockefeller Center w calym jego majestacie. Doszedlem do Cetral Park'u i poszedlem wzdluz niego do Harlemu. Po drodze podziwialem fantastyczne domy i rezydencje. Przejscie przez Harlem w tym czasie nie bylo niebezpieczne. Ale to byl calkiem inny swiat jakiego nie znalem. Czulem sie jak bym byl w Afryce. Sklepow bylo wiele, ale to juz nie ta jakosc towarow jaka ogladalem pomiedzy 42 a 59 ulica. Na uniwersytet doszedlem troche wczesniej jak sie umowismy, wiec posluchalem konferencj i troche odpoczalem, bo swoich nog nie czulem. Po skonczeniu konferencji pojechalismy cos zjesc, a potem zabrac samochod z parkingu i do domu wrocilismy dosc pozno. Bratowa chyba juz spala.

Na weekend przyjechal brata przyjaciel z Wloch Niccolo.  Byl wysokiego wzrostu doskonale ubrany, typowy jak z filmu arystrokrata wloski, zreszta jego brat stryjeczny byl znanym rezyserem filmowym ktory odkryl Brigitte Bardot. Poniewaz Niccolo chcial pomoc bratu w zalatwieniu mi stalego pobytu, wiec mialem na nim zrobic "dobre wrazenie" . Mialem sie nauczyc jak do niego przemowic jak sie poznany. Przygotowywalem sie bardzo pilnie, ale pech chcial ze wszedl do domu nie glownym wejsicem jak planowalismy, ale prze garaz, calkiem niespodziewanie. Mnie "zatkalo" i cala moja gadka przepadla i zaczalem cos dukac, co on przyjal z usmiechem. Po latach zawsze mu przypominalem ten wypadek. Jako przystawke do obiadu szwagierka podala avocado, ktore Niccolo bardzo lubil, tylko z oliwa, a ja je widzialem poraz pierwszy. Skosztowalem i dyskretnie przelknalem zeby nie robic wstydu obiecujac sobie ze tego "mydla" nigdy wiecej nie wezme do ust.   Obietnicy nie dotrzymalem bo zmienilem zdanie i obecnie avocado jest przezemnie ulubione i bardzo czesto mamy je w salacie. Po obiedzie bylismy zaproszeni do sasiada na probowanie wina z jablek. Sasiad, od ktorego nazwiska byla nazwana droga ktora dojezdzalo sie do brata byl starszym gentlemanem, vice prezydentem New York Telephone Company, mial duzy dom i ladny ogrod, ubrany jak typowy country gentleman na codzien dojezdzal na dworzec antycznym Fordem z 1930 roku. Jego hobby bylo robienie wina z jablek. Nie bedac znawca, trudno mi je ocenic. Bylo kwasne. Niccolo, jako znawca i gentleman sprobowal i zachwycil sie nim i potem dyskretnie wyplul nie szczedzac komplementow.

Nastepnego dnia pojechalismy do Lambertville na obiad. Restauracja byla nad samym brzegiem Deleware ktora znalem z opowiadan o Indianach. Po drugiej stronie rzeki byla Pensylwania z miasteczkiem artystow New Hope gdzie brat mial japonskiego stolarza ktory zrobil dla niego stol jadalniany z drzewa wisniowego. W czasie obiadu na rzece wyladowal maly hydroplan, podplynal pod restauracje i pasazerowie weszli do restauracji na obiad po uprzednim przymocowaniu hydroplany do nadbrzeza. To bylo imponujace.

Niccolo mial adwokata na Wall Street ktorego polecil do zalatwienia moich spraw imigracyjnych. Mial zakladac filie swojej wloskiej firmy ktora by mnie zatrudnila. Pojechalismy do adwokata ze wszystkimi papierami zeby zaczac zalatwiac formalnosci. Znajomy Niccolo, powazny importer z biurami na Wall Street chcial mu zrobic grzecznosc zeby mi dac prace, ale to byla tylko grzecznosc a nie prawdziwa praca jakiej potrzebowalem. Poszedlem do kilku firm zeby oferowac swoje uslugi, miedzy innymi firme ktora sprowadzala polska szynke, ale nie potrzebowali pomocy. Na koncu trafilem do firmy PolArt ktora importowala polskie cukierki i czekoladki, sama tez robila czekoladki i soki i chiala mnie zatrudnic, jak sie pozniej okazalo na robotnika. Prezes firmy byl gotow podpisac wszystkie papiery zebym dostal wize pierwszej preferencji. Mialem zaczac prace po nowym roku bo na swieta wyjezdzalem na wycieczke na Floryde.

W padzierniku niedlugo po moim przylocie do brata Instytutu przylecial na roczny pobyt prof. Skriabin z Moskwy, potomek slawnego skrzypka a pozniejszy Prezydent Sowieckiej Akademii Nauk. W tym samym czasie przylecial tez prof. Borowski z Politechniki Gdanskiej Na ich czesc braterstwo urzadzili party i wowczas poraz pierwszy zobaczylem seler  wypelniony twarozkiem z przyprawami. To ostatnie mi smakowalo, ale sam seler nie. Przypominal mi herbate z seleru jaka musialem pic jako dziecko jako lekarstwo. Pozniej byla party w Instytucie wydana przez prof. Waksmana, laureata Nobla za Streptomycyne. Poniewaz sam pochodzil z pod Winnicy na Ukrainie, wiec zapytal mnie: wy goworitie po ruskie ? Potwierdzilem, choc szereg lat pozniej zobaczylem ze wszystko co sie nauczylem to zapomnialem i potrzebowalem sobie przypomniec. Brat zabieral mnie na wszystkie spotkania towarzyskie chcac mnie w ten sposob oswoic z towarzystwem i pozatem nauczyc mnie jakie sa zwyczaje w miejscowym akademickim srodowisku. To mnie sie bardzo przydalo i oszczedzilo mi wielu rozczarowan.

W koncu pazdziernika dostalismy depesze od Mamy ze Ojciec zmarl. Brat byl akurat w drodze do domu jak przyszla depesza, wiec poszedlem mu na przeciwko zeby go zawiadomic. Nie moglismy nic zrobic za wyjatkiem poslanie depeszy. Mama nie miala telefonu - zabrali nam niedlugo po brata wyjezdzie, pozatem dostanie polaczenia do Polski moglo trwac nawet kilka dni. Mimo ze Ojca rozedma ciagle sie posuwala, smierc byla dla nas duzym szokiem. Po dwuch tygodniach dostalismy list od Mamy i Marysi z opisem, smierci ktora na szczescie byla lekka. Drzemal sobie a Mama sie ubierala zeby pojsc do kosciola. W jednej chwili uslyszala jakby ciezki oddech wiec podeszla do Ojca a on juz nie zyl. Lekarz pogotowia stwierdzil smierc i powiedzial ze serce nie wytrzymalo. Podobno do ostatniej chwili byl w dobrym nastroju, jeszce sporo czytal.

Przed wyjazdem z Polski spotkalem na molo Jagode. Znalismy sie od 1945 roku. Chodzila do gimnazjum, do nizszej klasy, spotykalismy sie czesto na molo, pozniej pracowala w Centrali Rybnej jako sekretarka i brat jako inspektor standaryzacji, nim zostal kierownikiem laboratorium dyktowal jej sprawozdanie, pozniej sie umowili, a poniewaz nie mogl pojsc na randke poslal mnie z przeproszeniem. Jagoda wyszla zamaz za dunczyka ktory plywal na amerykanskim statku. Jak statek przestal kursowac do Polski, ich kontakty sie utrudnily, ale staral sie ja zabrac, w miedzyczasie ladnie ja ubieral  i Jagoda udzielala sie w sferach artystycznych. Po latach dostala na koniec zezwolenie na wyjazd i imigracje do Stanow poniewaz jej maz dostal amerykanskie obywatelstwo i ze synkiem zamieszkala w Clifton co bylo po drugiej stronie Hudsonu w New Jersey. Miala samochod, wiec czasem przyjezdzali nas odwiedzic i pozniej wziela mnie na egzamin prawa jazdy, ktory zdalem za pierwszym razem. Brata szkola byla niezawodna.

Przywiozlem z soba Miecia list podpisany przez Kosciuszke. Poniewaz w Ameryce Kosciuszko jest bohaterem narodowym i tworca Akdemii Wojskowej West Point, pozatem jest tam Fundacja Kosciuszkowska, wiec myslelismy ze moze bedzie mozna ten list sprzedadac, lub przynajmniej wycenic. Zamowilem spotakanie z owczesnym dyrektorem fundacji Dr. Mierzwa. Po dluzszym oczekiwaniu mnie przyjal, popatrzyl sie na mnie dosc podejzliwie skad mam ten list. Powiedzialem jego pochodzenie. Potem popatrzyl sie na podpisa przez szklo powiekszajace i doszedl do wniosku ze to jest autentyczny podpis. Zapytalem o weartosc powiedzial: "tam jest tylko podpis bo list jest pisany pewnie przez adiutanta wiec niema wielkiej wartosci. Zapytany o wartosc powiedzial $5.00 ale jego on nie interesuje". Podziekowalem i wyszedlem. Po powrocie do domu prosilem brata zeby schowal do kasy. Jak sie brat przenosil do Wisconsin i zabieral kase, poprosilem zeby mi go oddal. Przewrocil cala zawartosc, ale listu nie znalazl. Czulem sie glupio i czuje sie do dzis z tego powodu, ale mam nadzieje ze kiedys sie znajdzie jak jego cena sie podniesie i bede mogl go oddac. Bylem bardzo rozczarowany calym spotkaniem i przyjeciem w fundacji i nigdy wiecej tam nie poszedlem.

Na moje pierwsze Thanksgiving pojechalismy do tesciow brata. Mieszkali w Filadelfii w Germantown, w przyjemnym pietrowym domku na ulicy gdzie prawie wszystkie domki byly podobne do siebie. Tesc byl emerytowanym sedzia i mial parkinsona, tak ze siedzial na wygodnym fotelu i patrzyl sie na mecz. Zapytal sie mnie czy rozumie amerykanski football. Powiedzialem ze troche, na to brat sie wmieszal do rozmowy i powiedzial ze watpi, bo on jest w Stanach siedem lat i jeszcze niewiele rozumie. Byl tradycyjny indyk. Zostalismy tam na noc a nastepnego dnia pojechalismy do szwagierki kuzynow ktorzy mieszkali niedaleko w malym miasteczku. Spedzilismy tam popoludnie, zjedlismy obiad i poznym wieczorem wrocilismy do domu.

Brat dowiedzial sie ze na okres swiat Baptysci organizuja 10 dniowa wycieczke autobusowa na Floryde. Koszt $50.00 i bez zadnych nauk religijnych. Zapisal mnie i pojechalem. Zabrali nas z jednego z uniweryteckich parkingow. Autbus byl pelny i mial 42  pasazerow z 37 krajow. Tylko kierownik wycieczki i kierowca autobusu byli amerykaninami. New Brusnwick byl ostatnim przystankiem, wiec jak ruszylismy zaczelismy sie poznawac. Kierownik mial duze poczucie humoru i zabawial nas caly czas zeby sie nie nudzic. Podawal stale informacje gdzie sie znajdujemy i jakie sa w tych miescach ciekawostki, troche z historii i geografii. Nasz pierwszy przystanek byl na dworcu autobusowym w Washington, D.C. Tam poraz pierwszy zobaczylm nad woda do picia czarna reke. Nie mialem pojecia co to jest i dopiero mi wowczas wytlumaczono ze to jest oznaka ze to jest tylko dla murzynow czy "ludnosci kolorowej" jak sie wowczas nazywalo. Bylem zdziwiony i nie bardzo moglem to zrozumiec. Bylismy na poludniu, a segregacja jeszcze byla w pelni jak sie pozniej dowiedzialem.
 
 Pierwsza noc spedzilismy w Richmond, stolicy konfedereacji. Miasto bardzo ladne dobrze rozplanowane i typowo poludniowe. Po kolacji ktora zjedlizmy w zamknietym lokalu poniewaz z nami byl murzyn, lekarz z Ghany, wiec nie moglismy jesc w otwartych restauracjach bo one musialy przestrzegac segregacji. Naszymi gospodarzami byli miejscowi baptysci ktorzy zabierali nas do swoich domow. Ja wyladowalem z algierskim lekarzem u rodziny ktora dala nam sypialnie z malzenskim lozem. Byla konsternacja, ale nie mielismy wielkiego wyboru. Zaczelismy sie smiac, obiecalismy sobie ze bedziemy spali spokojnie, bez przytulania sie i tak nam zeszla noc. Nastepnego dnia zatrzymalismy sie na lunch w Poludniowej Karolinie i znowu w zamknietej restauracji. Pod wieczor przekroczylismy granice Florydy i zanocowalismy w Jacksonville. Od Georgii zaczely sie palmy i coraz bardziej na poludnie bylo cieplej i cieplej. W Jacksonville obiad byl w sali przy ich kosciele i potem do domow naszych gospodarzy. Tym razem mialem za partnera profesora z Pizza i mielismy oddzielne lozka w tym samym pokoju. Rano czesc z nas poszla ogladnac chrzciny ktore odbywaly sie w malym basenie w ich kosciele, z tym ze chrzczony i chrzczacy byli w ubraniu w wodzie i w dodatku chrzczony byl na moment caly w wodzie. Wygladalo to dosc niesamowicie. Po sniadaniu w droge do Miami z lunchem w autobusie zeby nie tracic czasu. Dojechalismy do Miami przed wieczorem, zostawilismy rzeczy w hotelu, tym razem mialem za towarzysza profesora z Madrytu, pojechalismy do Miami Beach i na plaze zeby zamoczyc nogi i zobaczyc ze woda nadaje sie do kapieli. Bylo wietrznie i powoli sie sciemnialo. Na obiad pojechalismy znowu do hali przy kosciele, ale podano smaczny obiad i potem pojechalismy na zwiedzanie Miami Beach wieczorem. Potem spacer po nadmorskim bulwarze i powrot do hotelu. Nastepnego dnia byla wigilia, ale jak sie okazalo u Baptystow to byl zwykly dzien przeznaczony na party. W ciagu dnia pojechalismy zwiedzac okolice, potem na plaze poplywac. Woda byla chlodna, taka "baltycka" i niewielu bylo kapiacych sie. Natomiast bylo sporo ludzi spacerujacych albo jezdzacych na rowerach. Po poworcier do hotelu mielismy troche czasu odpoczac a potem trzeba bylo sie przebrac i pojechalismy na obiad i tance do klubu  miedzynarodowego na Miami University. Poniewaz ja bylem w zalobie, wiec nie chcialem tanczyc. Jednak agresywne partnerki nie daly mi siedziec i musialem pojsc tanczyc. Po powrocie do hotelu dowiedzielismy sie ze niedaleko jest kosciol katolicki i tam jest o polnocy pasterka, wiec kilku z nas poszlo. Byl sliczny cieply wieczor, tak ze poszlismy w koszulach z krotkimi rekawami. Msza byla bardzo uroczysta, ale stroje i pogoda byly jak w lecie i poddawaly w watpliwosc ze to jest pasterka.

W pierwszy dzien swiat, zreszta jedyny jaki sie tu obchodzi wyszlismy z hotelu zeby zobaczyc na skwerze grupe dzieci bawiacych sie w sniegu. Mimo ze temperatura byla kolo 30 stopni C ciepla przywiezli sztuczny snieg zeby nie tracic tradycji. Podzielono nas na kilka grup i porozwozono do zamoznych baptystow na spedzenie dnia. Ja pojechalem z kilkoma jeszcze osobami do faceta ktory mieszkal na wyspie czy polwyspie, bo dojechalkismy tam duza motorowka. Mial pozatem maly hydroplan ktorym nas zabieral na loty nad pobliskimi wyspami. Ja wolalem nie ryzykowac i wolalem poplywac motorowka a potem w basenie gdzie woda byla grzana.

Nastepny dzien byl swobodny, wiec wynajelismy w 4 osoby samochod zeby pojechac do Key West ktory byl Prezydenta Trumana letnim Bialym Domem i 90 mil od Kuby. Wynajecie samochodu w tym czasie nie bylo takie latwe. Trzeba bylo dac kaucje i oczywiscie miec wazne prawo jazdy. Okazalo sie ze ja jeden w naszej grupie mialem prawo jazdy, tak ze musialem wszystko zalatwic. Koszt wynajmu nie byl wysoki, tylko kaucja na ktora musialem dac wszystkie pieniadze jakie mialem. Oczywiscie po zwrocie samochodu, dostalem kaucje spowrotem. Droga byla ciekawa bo jechalo sie groblami, mostami i ladem. Sama droga waska z dosc duzym swiatecznym ruchem. W pewnym momencie zaczelo lac, tak ze wycieraczki stanely. Nie bylo sie gdzie zatrzymac bo pobocze bardzo waskie, droga tez za wyjatem mijanek. Jak szybko ulewa przyszla, tak szybko minela i wrocilo silne gorace slonce. Same miasteczko bylo spiace, ale ta jazda 150 mil po groblach i mostach bardzo ciekawa.

Nastepnego dnia zaczal sie nasz powrot do domu. Pierwsza noc znowu spedzilismy w Jacksonville a druga w Richmond z moim Algierczykiem. Jak wyszlismy z lunchu w malym miasteczku w Poludniowej Karolinie poszlismy grupka ogladnac kilka ulic wokol restauracji. W naszej grupce byl rowniez nasz Murzyn. To sie nie podobalo miejscowym. Zaraz pokazal sie pomocnik szeryfa i podjechal do kierownika wycieczki i nakazal sie nam wynosic jak nie chcemy miec problemow. Zebrano nas blyskawicznie, zaladowano na autobus i odjechalismy. Segregacja dala sie znowu we znaki.

Do domu wrocilem na Sylwestra i wieczorem pojechalismy do Panstwa Kleinow gdzie braterstwo mieszkali po slubie nim kupili i wyremontowali obecny dom. Oni - Kleinowie - pochodzili z Austrii i prowadzili teatr letni w Bound Brook. Byli mili i mieli TV tak ze moglem zobaczyc jak obchodzono nowy rok na Times Square w New York'u. To bylo imponujace. Tesknilem jednak za pogoda na Florydzie i postanowilem ze jak bedzie ku temu mozliwosc tam sie przeniose. Chcialem miec palmy w ogrodzie i cieple zimy.

Po nowym roku pojechalem na Greenpoint do PolArt'u gdzie mialem pracowac. Dojazd byl trudny bo najpierw trzeba bylo dojechac albo do autobusu albo do stacji kolejowej. Autobus dojezdzal do dworca w New Yorku a stamtad subwayem na Greenpoint co w sumie zajmowalo kolo 3 godzin jazdy w jedna strone. Pociagiem bylo troche szybciej ale bylo,wiecej przesiadek. To bylo nierealne, szczegolnie jak wziasc pod uwage zarobek. Adam ktory byl prezesem spolki poradzil zebym sobie wynaja pokoj na miejscu i dojezdzal do braterstwa tylko na weekendy. Wolny pokoj byl w sasiednim domu, wiec wynajalem. Na poczatek mialem dwa pokoje: wieksza sypialnie i maly gabinecik z uzywalnoscia kuchni i lazienki. Nie bylo luksusow, ale mozna bylo sie przespac. Wieczorem moglem pojsc do kina czy cos zjesc, lub samemu zrobic. Jako :nie gotujacy" mialem jakies konserwy albo parowki ktore maczalem w majonezie co doprowadzalo moja gospodynie do nudnosci. W tym czasie po bratowej diecie bylem szczuply, wiec sobie moglem pozwolic. Adam sam wszystko robil i chcial miec pomocnika. Na poczatku mieszal koncentrat soku wisniowego z woda, zagotowywal w wielkim kotle, a po ostudzeniu wleal do malych butelek na ktore naklejal banderole z polskimi napisami. Co prawda nie bylo tam napisu made in poland, ale tez  i nie bylo made in usa. Pozniej robil czekoladki ktore pakowal w pudeleczka z polskimi napisami. Ja nie mialem ochoty byc u niego robotnikiem nawet za cene papierow na staly pobyt. On ciagle mial nadzieje ze brat zainwestuje w firmie, na co on nie mial najmniejszej ochoty. Potem zobaczylem ze byly tarcia pomiedzy wspolnikami i pozycja Adama byla pod znakiem zapytania. On na boku mial swoja podobna firme tak ze mial odskok.

Po tygodniu powiedzialem mu ze to nie jest dla mnie i wolalbym byc komiwojazerem. Samochod mieli, wiec bylo bardzo proste. Ale on sam uzywal samochodu i nie mial ochoty sie nim dzielic. Powiedzial ze jak bede mial swoj samochod, to co innego. Powiedzialem to bratu ktory mial znajomego ktory chcial sprzedac Chevrolet'a z 1950 roku za $100.00, Byl w niezlym stanie, potrzebowal tylko opon i hamulcow. Pojechalismy i kupili, zalatwli wszystkie formalnosci i stalem sie posiadaczem swojego pierwszego samochodu. Pojechalem nim na Greenpoint i dobrze sie napocilem bo Holland Tunnel wydawal mi sie bardzo waski i ciagle widzialem sciane, potem Williamsburg Bridge mial jako jezdnie metalowa siatke i samochod na niej tanczyl, co mnie bardzo denerwowalo. Ale dojechalem, znalazlem parking i na nastepny ranek poszedlem rozmawiac z Adamem w sprawie akwizycji. Dal mi cala liste klientow, towar na kredyt i pojechalem poznawac klientow. Zeby miec wiecej towaru z soba, wyjalem tylne siedzenie, tak ze mialem miejsce i towar przykrylem kocem, zeby nie kusil. To byl styczen 1958 roku i wowczas bylo jeszcze bezpieczniej. Pozatem samochod byl stary, wiec mniej rzucajacy sie w oczy.  Klijenci to byli mali sklepikarze ktorzy ciagle na wszystko narzekali i nie kupowali zbyt wiele. Dostawa byla z samochodu, a pieniadze do kieszni. Ja zatrzymywalem sobie procent, ale musialem pokrywac wszystkie wydatki. Jak pojechalem do Nowej Anglii to musialem zanocowac. Jak mnie brat poinstruowal najlepiej bylo zatrzymac sie albo w Tourist Home albo w YMCA. Ceny nie byly wysokie, komfort tez.

Kilka tygodni pozniej jadac przez Astorie jakis starszy facet wyskoczyl z bocznej uliczki i wyrznal mnie w lewa strone wgniatajac przednie i tylne drzwi. Na szczescie mnie sie nic nie stalo, ale samochod byl uszkodzony. Poniewaz to byl stary samochod, wiec ubezpiecznie zwrocilo mi cala jego wartosc. Wymienilem tylko drzwi kierowcy ale mialy inny kolor i nie zdobylem sie zeby je pomalowac. Samochod nie wygladal elegancko, ale w dalszym ciagu jezdzil i nie kosztowal mnie nic za wyjatkiem kosztu opon i hamulcow.

Kiedy przyjechalem po nowy towar nie zastalem Adama, sklep byl zamkniety i podany adres adwokata ktory mial kancelarie kilka domow dalej. Poszedlem tam i sie dowiedzialem ze na posiedzeniu akcjonariuszy Adam zostal zdymisjonowany i obecnie szukaja kogos nowego na kierownika sklepu i produkcji a adwokat zostal wybrany prezesem. Oczywiscie nie mial zamiaru produkowac sokow i czekoladek, ale jako glowny udzialowiec, lub przedstawiciel udzialowcow chcial znalezc czlowieka ktory bedzie prowadzil firme dla spolki a nie dla swojej kieszeni o co oskarzyli Adama. Zapytal sie mnie czy Adam zrobil jakies zobowiazania zeby mi zalatwic pierwsza preferencje wizy imigracyjnej. Powiedzialem ze tak i wowczas zachnal sie i powiedzial  ze przyszlo pismo z imigracji w mojej sprawie a on nie wiedzac nic o tym odeslal z notatka ze nic o tym niewie. Bylem zdenerwowany i poojechalem brata o tym zawiadomioc. On o tym wiedzial od adwokata ktory zawiadomil mnie ze moja petycja o wize zostala zalatwiona odmownie i ze zaczynaja procedure ekstradycyjna. Nie musze opisywac jak sie poczulem. Pojechalem do   adwokata ktory byl powodem moich problemow. Staral sie naprawic swoj postepek, ale to nie bylo latwe. W tym czasie dowiedzielismy sie ze w miedzyczasie bracia mogli sie ubiegac o staly pobyt, ale moj adwokat, ktory nie byl specjalista imigracyjnym to przegapil.

W miedzyczasie PolArt kulal i chcieli koniecznie zebym sprzedawal bo potrzebowali obrotu. Dali mi nawet samochod, ale on byl w opalakanym stanie i nie mieli ochoty wydawac na jego naprawe. W tym czasie przez znajoma z Linii Lotniczych KLM u ktorej chcialem zalatwic spieniezenie biletow lotniczych jakie mi zostaly i dowiedzialem sie ze gotowki za nie nie dostane ale moge je wykorzystac na inne bilety. Ona tez zaprosila mnie do  Miedzynarodowego Klubu przy YMCA na gornym Manhattan'ie gdzie mozna bylo przyjemnie spedzic wieczor i poznac nowych ludzi, przewaznie cudzoziemcow jak ja. Oprocz Jagody ktora czasem odwiedzalem i moglem popatrzyc sie na TV, ale tylko na kreskowki, bo jej syn, ktory nia dysponowal tylko takie programy ogladal, i znajomych brata nie mialem zadnego towarzystwa.  Spotkania i programy w klubie byly interesujace i poznalem sporo ludzi. Na moje drugie zebranie umowilem sie z brazylijka ktora przywiozlem na zebranie, ale potem zajalem sie nowa polka i brazylijka wyszla nawet nie pozegnawszy sie. Zreszta to byla moja ostatnia bytnosc w Klubie.

Na Wielkanoc pojechalem na wycieczke do Washington'u organizowana znowu przez baptystow. Wiekszosc uczestnikow byla nowa. Na tej wycieczce byla tez Lulu z kolezanka. Poznalismy sie w czasie przejazdu prze Deleware Memorial Bridge, kiedy jako weteran
chodzilem od fotelu do fotelu zeby sie poznac z nowymi uczestnikami wycieczki. Byla wysoka, zgrabna, elegancka ale nie byla pieknoscia i miala fatalna cere ale byla mila i towarzyska. Byla niemka urodzona w Pensylwanii, ale wychowana w Niemczech, wiec byla obywatelka amerykanska z bardzo mocnym niemieckim akcentem. Jako weteran wycieczek i duzo starszy od niej - miala 20 lat a ja 30 - zaopiekowalem sie nia. Nastepnego dnia rano pojechalem odwiedzic moja siostre
cioteczna Renia ktora mieszkala ze swoim synkiem Andrzejkiem na przedmiesciu stolicy. Nie widzielismy sie od 1944 roku po powstaniu w Komskich. Spotkanie bylo bardzo przyjemne, bylo wiele do opowiadania, ale musialem wracac zeby sie dolaczyc do wycieczki. Tak jak i poprzednia wycieczka byla dobrze zorganizowana, widzielismy bardzo wiele i nauczylismy sie jeszcze wiecej, bo wieczorem po kolacji mielismy cos w rodzaju "powtorki" cosmy widzieli w ciagu dnia. Przy pozegnaniu wymienilismy swoje adresy i telefony.

Zapisalem sie na kursy jezyka angielskiego dla cudzoziemcow, ale bylem tylko na kilku i potem przestalem bo nie mialem czasu. Oprocz pracy zaczalem jezdzic na randki z Lulu. Lulu miala 20 lat, wiec byla nieletnia wiec brat mnie przestrzegal zebym ja nie przewozil prze granice ze stanu do stanu bo wowczas moglbym miec problemy "kryminalne" transportujac niepelna letnia ze stanu do stanu. Jakos sie tym nie bardzo przejalem i jezdzilismy razem po okolicy ktora wiele razy wymagala przekroczenia granicy.

Lulu byla urodzona w Pensylwanii i jako taka miala amerykanskie obywatelstwo. Jej rodzice wyemigrowali do Stanow po pierwszej wojnie swiatowej. Matki rodzina pochodzila z Hugenotow ktorzy wyemigrowali z Francji do Niemiec w czasie przesladowan religijnych. Lulu dziadek byl muzykiem i pracowal jako organista w Mersburg'u nad jeziorem Bodenskim. Po jego smierci jej babka przeniosla sie do Ueberlingen, tez nad jeziorem Bodenskim i z przyjaciolka otworzyly malutki hotelik na przeciwko dworca kolejowego.  Ojciec ktory byl pochodzenia szwedzkiego od dawna osiadlych w Niemczech byl sprzedawca drewna i  sporo starszy od Matki. Pozanli sie w Stanach i tu pobrali i tu urodzilam sie Lulu  w 1937 roku. Rok pozniej pojechali do Niemiec i tam zostali. Ojciec bedac oficerem specjalista of skladowania amunicji z pierwszej wojny swiatowej zostal powolany do wojska i cala wojne spedzil w Niemczech. Po wojnie zaczal pracowac jako tlumacz w amerykanskim sadzie wojskowym ale rozpoznano ze ma raka krtani i w bardzo niedlugim czasie zmarl. Lulu matka po jego smierci przeniosla sie do swojej matki e Ueberlingen i zaczela prowadzic hotel wspolnie ze synem przyjaciolki matki i wspolniczki, starym kawalerem, bylym nauczycielem francuskiego w lokalnym gimnazjum.

Lulu bedac w bardzo bliskim kontakcie z matka pochwalila sie swoim "boyfriendem", co nie wywolalao u Matki zachwytu. Bylo sporo roznych problemow rodzinnych, ale powoli matka pogodzila sie z losem. Kiedy sie pozanlismy Lulu pracowala w duzej firmie farmaceutycznej i mieszkala niedaleko w miejscowym YMCA gdzie nie moglismy sie spotykac, nawyzej moglem ja stamad zabierac.

Zaczalem dostawac paczki z grzybami od Wandy z ktora spotkalem sie przed wyjazdem. Ona zawsze miala pomysly do interesow. Jezdzac z cukierkami oferowywalem tez suszone grzyby i zaczalem troche zarabiac. Nasza umowa byla taka ze za co sprzedam to polowa byla dla mnie, polowa dla niej.  To byl dobry dodatek do zarobkow, szczegolnie w okresie kiedy asortyment sie zmniejszyl i mniej sprzedawalem. Dostalem wiadomosc od Wandy ze na Targi w Coliseum przyjezdza p. Czarnecki prezes centarli prywatnego rzemiosla ktora chce sprzedawac w Stanach. Pojechalem sie z nim spotkac. Nie mowil po angielsku i potrzebowal pomocnika. Nie mial na to pieniedzy ale chcial zaplacic eksponatami. Ja nie mialem nic ciekawego do roboty, wiec zgodzilem sie majac nadzieje ze moze kogos spotkam kto mi pomoze w sprawach imigracyjnych. Zaczalem zbierac wizytowki. Poznalem milego kulturalnego pana ktory importowal polskie miotly ryzowe. Mial biuro na Bond  Street. Wyjezdzal na wakacje do Acapulco, ale powiedzial zebym wstapil do niego jak wroci.

Po targach p. Czarnecki chcial pojechac do Chicago, Detroit, Tonawanda i Buffalo. Mial bilet lotniczy, ale bez znajomosci jezyka bal sie ze sobie nie da rady. Zaproponowal mi zebysmy pojechali samochodem razem i on zaplaci za wszystkie wydatki. Nie zdajac sobie sprawy ze stanu technicznego mego samochodu zgodzilem sie. Brat sie bardzo zdziwili i powiedzial ze jak bede mial jakis problemy to zebym zadzwonil do niego collect, to bedzie staral sie mi pomoc. Zapakowalismy pozostalosci po targach i swoje bagaze i pojechalismy. Poniewaz Henryk - P. Czrnecki - mial bardzo ograniczone mozliwosci finansowe, a ja nie mialem zadnego doswiadczenia w podrozowaniu samochodem, wiec zeby oszczedzic na oplatach drogowych pojechalismy nie Turnpike'm ale zwyklymi drogami. Co oszczedzilismy na oplatach to wydal na motele i jedzenie. Nie pamietam ile dni jechalismy, ale dojechalismy do Chicago. Henryka zawiozlem do hotelu a sam pojechalem do Wujostwa Dziuniow ktorych nie widzialem od czasu ich wyjazdu do Ameryki. Radosc byla wielka, zanocowalem u nich i nastepnego dnia pojechalismy z Henrykiem po klientach. Nie pamietam zadnych wielkich sukcesow handlowych, ale sprzedawanie polonii nie bylo rzecza latwa. Po kilku dniach pojechalsmy do Detroit. Tam zamieszkalem u Tadziow. Jego nie widzialem od poczatku wojny jak wyjechal w Karpaty zeby przejsc do Wegier, Krzysi jego zony i dwoch corek i syna nie znalem. Krzysia byla Szkotka, swietnie mowiaca po polsku z wolynskim akcentem. Byla przemila i bardzo goscinna, tak ze musialem zmienic wyuczone zdanie o szkotach. Mieszkali skromnie, Tadziowi nie wiodlo sie zbyt dobrze, szczegolnie majac spora rodzine, ale jak to po polsku czym chata bogata. Henryk zamieszkal w motelu niedaleko. Byla pierwsza polowa maja, wiec jeszcze niezbyt goraco, ale wszystko kwitlo i dodawalo uroku otoczeniu. Sprawy handlowe wygladaly podobnie.

Stamtad pojechalismy do Tonawandy gdzie Henryk mial ciotke ktorej chyba nigdy nie widzial. Przyjeli nas po staropolsku i podobnie jak w Richmond dali nam malzenskie loze. Poniewaz Henryk chrapal bardzo glosno, wiec nie moglem spac. No coz wyboru nie bylo i nie wypadalo sie naweet poskarzyc. Nastepnego dnia pojechalismy do Buffalo i nad Niagare. Ciocia nam zafundowala spacer pod wodospadem w nieprzemakalnych plaszczach i butach. Bylo imponujace. Nie moglismy przejsc na kanadyjska strone skad widok byl znacznie lepszy. Nie pamietam juz czy odwiedzalismy klientow w Buffalo czy nie jednak moim zdaniem cala wyprawa do Stanow byla kosztowna wycieczka. Ja na pozegnanie dostalem talerze drewniane ktore potem staralem sie sprzedac, ale nie znalazlem nabywcow. Wiekszosc z nich zostawilem w  Dunnellen w biurze podrozy do Polski i po kilu probach sprzedania potem rozdawalem je znajomym jako prezenty. Podobny los spotkal noze do otwierania listow, z ktorych chyba mam jeszcze kilka bo nawet nie poszly w czasie naszych licznych sprzedazy garazowych przed przeniesiem sie na Floryde.

Poniewaz PolArt praktycznie przestal produkowac, wiec nie mialem towaru za wyjatkiem moich grzbow, wiec trzeba bylo sie za czyms rozgladnac. Nie bylo sensu mieszkac na Greenpoint'cie ktory byl bardzo przygnebiajacy i doskonale wiedzialem ze handlowanie z rodakami nie jest dla mnie. Jeden ze starych klientow mial kawalerke w Forest Hills, slawnym z meczow tenisowych i wystawy swiatowej w 1939 roku na ktora Mama chciala z bratem pojechac - wowczas cala wojne bym spedzil z Hania a potem z Ojcem. Pojechalem ogladnac. To byl pokoj z kuchenka, lazienka i nisza na lozko wychodzace na ogrod, ktory byl na wysokosci okna, wiec piwnica. Z frontu wchodzilo sie przez drzwi kolo garazu i korytarz, wiec calkowita swoboda. Umeblowanie skromne, ale wystarczajace, cena przystepna, wiec wynajalem.

Odwiedzilem Pana od miotel. Byl mily, ale nie mial dla mnie pracy. Kupowal niewiele i sprzedawal hurtownikom. Polecil mi p. Horna w Mamaroneck, NY ktory byl wylacznym przedstawiciele Wedla i polskich wodek i piwa na Stany, ale byl po zawale i trzeba bylo odlozyc z nim spotkanie. W miedzyczasie jadac do brata do instytutu moj samochod wysiadl. Zadzwonilem po ratunek do brata ktory zaraz mnie zabral do siebie. Zadzwonilismy do znajomego mechanika ktory po ogladnieciu powiedzial ze samochodu nie warto naprawiac. Sprzedalem go na zlom i zaczalem szukac nastepnego. Znalazlem w New York Times na Queens'ie niedaleko mego mieszkania. To byl Oldsmobile 98, wiec duza i ciezka maszyna. Cena $250.00 za szescioletni woz nie byla wysoka, ale jak sie pozniej okazalo to byl worek bez dna.

Braterstwo pojechalo na wakacje do Europy, a ja z Lulu przenieslismy sie do nich pilnowac domu. Dom byl juz wykonczony, wiec bylo sporo miejsca, otoczony lasem, wiec nie tak goraco. To bylo w okresie kiedy klimatyzacja nie byla taka rozpowszechniona a lato w New Jersey bylo takie samo jak na Florydzie, tylko krotsze. Musialem Lulu wozic do pracy i ja potem odbierac, ale w tym czasie jezdzenie samochodem bylo przyjemnoscia.  Wyjezdzajac braterstwo odwolali zbiorke smieci, tak ze musielismy sie smieci pozbywac. W Bound Brook przy glownej ulicy byl kosciolek prostestancki z duzym koszem na smiecie i tam dyskretnie nasze smieci wyrzucalismy. Po drodze do domu byl maly zbiornik wody z naturalna tama do ktorego wpadal strumyk. Wyplyw tego zbiornika byl malym wodospadem. Byl gleboki z zakazem plywania, ale okoliczni mieszkancy, szczegolnie mlodziez chodzila tam w lecie poplywac. Czasem przyjezdzal pomocnik szeryfa wyganiac kapiacych sie, ale jak odjechal, wszystko wracalo do normy. I tam czesto chodzilismy sie kapac z Lulu, bo to bylo duzo latwiejsze jak jezdzenie do morza ktore bylo dosc odlegle, a pozatem ruch na drogach w sezonie byl bardzo duzy.

Bratowa wrocila pierwsza. Nie pamietam czy ja odbieralem z lotniska - poplyneli statkiem ktory pozniej Polska kupila i przemianowala na Batory i ktorym potem Mama przpyplynela i odplynela z Ameryki - ale w kazdym razie trzeba bylo dom posprzatac i wyjechac. Lulu wrocila do swojego YWCA w West Orange gdzie mieszkala a ja do swojej nowej kawalerki w Forest Hill. To nie bylo to samo, co mieszkanie na wsi w lesie w czasie upalnego lata. Zadzwonilem do p. Horna ktory juz wrocil do biura i chcial sie ze mna spotkac.
 
2/26/1999


Stanislaw Szybalski
Punta Gorda, FL 33950
Prawa autorskie zastrzezone